Niosąc domowe jedzenie synowi o świcie, zostałam odprawiona z kwitkiem. To na pewno robota jego żony.

polregion.pl 4 dni temu

Przyszłam do syna z domowym jedzeniem o siódmej rano, a on zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Jestem pewna, iż to wszystko przez jego żonę.

Nasze życie z mężem zawsze kręciło się wokół jednej osoby – naszego syna. Spóźniliśmy się z rodzicielstwem, ale od pierwszej chwili przysięgłam sobie: on nigdy nie będzie czuł się tak, jak ja w dzieciństwie. Wychowywałam się bez ojca, a mama była zimna i daleka. Nie znałam matczynej czułości, więc ślubowałam, iż moje dziecko nie pozna tej samotności, którą ja przeżyłam.

Krzysiek stał się sensem naszego życia. Pracowaliśmy bez urlopów, bez odpoczynku, zapominając o sobie. Wszystko dla niego. Gdy chodził do szkoły, wzięliśmy kredyt, żeby kupić mu mieszkanie w sąsiednim bloku. To były ciężkie lata – dziesięć lat spłat. Ale daliśmy radę. Gdzieś na czas jego ślubu miał już swój własny kąt.

Nigdy nie zapomnę, jak na weselu uroczyście wręczyłam mu klucze do tego mieszkania. Jego narzeczona, Ania, i jej matka omal nie uroniły łez. Świekra powtarzała wtedy, iż „dla swojej dziewczyny zrobi wszystko”, ale w końcu ani posagu, ani pomocy – wszystko było po naszej stronie.

I dalej pomagaliśmy, jak tylko się dało. Kto, jak nie rodzice, wesprze młodą rodzinę? Z euforią gotowałam dla nich, sprzątałam, przynosiłam zakupy, choćby czasem pomagałam kupić sprzęty. Ania dzwoniła i pytała, gdzie leżą jakieś akcesoria kuchenne – nie ona je kupowała, nie ona układała. Robiłam to z serca. I nie oczekiwałam nic w zamian. Tylko zwykłego „dziękuję”.

Ale wdzięczność, jak się okazało, została w innym życiu. Zamiast niej – irytacja, niezadowolenie, chłód. A wczoraj zrozumiałam: w tym domu już mnie nie chcą.

Dzień zaczął się jak zwykle. Do pracy muszę być na ósmą, więc już o siódmej stałam pod drzwiami syna. Przyniosłam bigos, świeży, pachnący. I nowe firanki, żeby pasowały do tej zastawy i obrusów, które kupiłam im w zeszłym tygodniu. Chciałam zrobić niespodziankę. Otworzyłam torbę, wyjęłam klucz… Ale nie pasował. Zamki wymienili. Bez słowa.

Byłam zdezorientowana. Stałam jak obca. Zapukałam. Drzwi otworzył Krzysiek. Z uśmiechem podałam mu pojemnik, zaczęłam opowiadać o firankach, jak idealnie będą pasować… Ale on choćby nie słuchał. Stał z rękami na piersi, z kamienną twarzą.

– Mamo – powiedział sucho – serio? Jest SIÓDMA rano. Wpadasz do nas o świcie, i mam ci dziękować? To nienormalne. jeżeli to się powtórzy – wyprowadzimy się. I nie powiemy ci, gdzie.

Zatrzasnął drzwi tuż przed moim nosem. Nie wziął ani jedzenia, ani firanek. Zostałam na korytarzu, kompletnie w szoku. Musiałam obudzić sąsiadkę i poprosić, żeby przekazała dzieciom, iż zostawiłam jedzenie u niej.

Jechałam do pracy z łzami w gardle. Trzęsłam się. Jak można tak postąpić? Oddałam młodość dla syna. Nie żyłam dla siebie. Pomagałam, jak umiałam. Wtrącałam się w ich życie, bo myślałam, iż to miłość. Że przez cały czas mnie potrzebują. A okazało się – iż tylko przeszkadzam. Że jestem niechciana.

Wiecie, teraz się mówi, iż rodzice nic nie muszą. Ale my z mężem nie tacy. Daliśmy wszystko. I choćby więcej. A teraz słyszę: „mamo, nie wścibiaj się”. choćby dziękować nie umieją. Tylko grożą: „wyprowadzimy się”.

A przecież Krzysiek nigdy taki nie był. To ona – Ania. To ona zmieniła zamki. To ona wmówiła mu, iż matka to problem. Że troska to kontrola i wtrącanie się. Ale czy to sprawiedliwe?

Czasem myślę: może rzeczywiście to moja wina? Może powinnam się odsunąć? Ale jak nie pomagać? Jak się odwrócić, kiedy wiesz, iż możesz ułatwić im życie? Czy nie po to są rodzice?

Teraz siedzę i zastanawiam się: co dalej? Mój syn, ten sam Krzysiek, dla którego żyłam – odwrócił się ode mnie. I to przez obcą kobietę, która uznała, iż jestem problemem.

A najgorsze, iż choćby nie zrozumiał, jak bardzo mnie zranił.

Idź do oryginalnego materiału