**16 maja 1985, Warszawa**
„– Ludwiko Stanisławo, jak mogłaś coś takiego zrobić? – krzyczała sąsiadka Bronisława Janowa, wymachując rękami w wąskim korytarzu naszego mieszkania komunalnego. – Przecież jesteś matką! Jak możesz tak obojętnie patrzeć, co się dzieje z twoją córką?”
„– Cicho bądź! – syknęła Ludwika, rozglądając się nerwowo. – Obudzisz całą kamienicę!”
„– Niech się budzą! Niech wszyscy wiedzą, jaka z ciebie matka! Jadźka od trzech miesięcy nie wychodzi z pokoju, ledwo je, a ty udajesz, iż nic się nie dzieje!”
Ludwika zacięła usta i weszła do swojego pokoju, trzasnąwszy drzwiami. Bronisława jeszcze chwilę stała na korytarzu, w końcu odeszła, głośno prychając.
W pokoju było duszno i cicho. Jadwiga leżała na łóżku, odwrócona do ściany, udając, iż śpi. Matka podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Chłodne, jesienne powietrze wpadło do środka, poruszając firankami.
„– Jadziu, wstawaj. Czas na obiad – powiedziała cicho Ludwika.
Córka nie drgnęła. Matka usiadła na skraju łóżka.
„– Wiem, iż nie śpisz. Porozmawiamy?”
„– O czym? – odparła chrapliwie Jadwiga, nie odwracając się. – Wszystko się już stało.”
„– To się stało. Ale życie toczy się dalej. Trzeba coś z tym zrobić.”
Jadwiga gwałtownie się odwróciła. Jej twarz była blada, oczy opuchnięte od płaczu.
„– Co mam zrobić, mamo? Co? On żeni się z tamtą za tydzień! Z tą swoją Basią z uczelni! A ja głupia siedziałam i czekałam, aż skończy studia!”
„– Jadziuś, dlaczego tak się męczysz? – Ludwika pogładziła córkę po włosach. – To nie było przeznaczone. Znajdziesz kogoś lepszego.”
„– Lepszego? – Jadwiga usiadła i spojrzała na matkę pustym wzrokiem. – Mamo, ty nie rozumiesz. Ja…”
Zawahała się i znów odwróciła do ściany.
„– Co, córeczko? Powiedz, co się stało?”
„– Nic. Po prostu bardzo boli.”
Ludwika westchnęła i wstała.
„– Dobrze, poleż jeszcze. Ale na kolację musisz coś zjeść. Schudłaś strasznie.”
Matka wyszła do kuchni przygotować obiad. Jadwiga została w łóżku, wpatrując się w sufit. W brzuchu coś ciągnęło i kłuło. Położyła rękę na nim, gładząc przez cienką koszulę nocną.
„– Co my teraz zrobimy? – szepnęła.
W kuchni brzęczały garnki, coś smażyło się na patelni. Pachniało cebulą i ziemniakami. Jadwigę trochę mdliło, jak codziennie od tygodni.
Wieczorem przyszła ciocia Halina, młodsza siostra matki. Pracowała jako pielęgniarka w szpitalu i jako jedyna w rodzinie miała wykształcenie medyczne.
„– No i jak się ma nasza chora? – zapytała, wieszając płaszcz w przedpokoju.
„– Dalej leży, nic nie je. Zamęcza mnie – poskarżyła się Ludwika.
„– A do lekarza ją zabrałaś?”
„– Gdzie ja ją zaprowadzę? Wstać nie chce.”
Ciocia Halina weszła do pokoju Jadwigi.
„– Witaj, siostrzenico. Jak się masz?”
„– Normalnie – burknęła Jadwiga.
„– No to odwracaj się do mnie – powiedziała stanowczo. – Niech ci się przyjrzę.”
Jadwiga niechętnie się obróciła. Ciocia Halina przyjrzała się jej uważnie.
„– Kiedy ostatnio jadłaś normalnie?”
„– Nie pamiętam.”
„– A okres kiedy miał”A teraz już nigdy nie będę wiedziała, jakie miałby oczy.”