„Nikt mi nie wierzy, ale widziałam syna żywego we śnie!”, krzyczała zrozpaczona matka. Wtedy wzięła łopatę i zaczęła kopać grób swojego dziecka

polregion.pl 21 godzin temu

Wy nie rozumiecie, widziałam mojego syna żywego we śnie! krzyczała biedna matka, ale nikt jej nie wierzył. Wtedy wzięła łopatę i zaczęła kopać grób swojego dziecka.
Zaledwie miesiąc temu kobieta była zupełnie inna energiczna, silna, pełna życia. Ale po pogrzebie jedynego syna coś w niej się wypaliło, jakby ogień strawił ją od środka.
Wszystko zmieniło się w kilka tygodni. Jej włosy posiwiały, dłonie drżały, a wzrok stał się pusty. Przestała jeść, rozmawiać z sąsiadami, wychodzić z domu. Czas jakby stanął w miejscu, a każdego ranka trudniej było jej wstać z łóżka.
Aż pewnej nocy wszystko się odmieniło. Przyśnił jej się syn. Stał przed nią nie w białych szatach, nie jak anioł, ale żywy. W zwykłych ubraniach, trochę przestraszony, trochę zagubiony. Wziął ją za ręce i szepnął cicho:
Mamo, ja żyję. Pomóż mi.
Obudziła się zlana zimnym potem, serce waliło jej jak młot. To nie był zwykły sen. Coś w jego głosie, w oczach wszystko w niej krzyczało, iż on żyje, iż jest gdzieś blisko i woła ją.
Poszła do zarządu cmentarza, potem na policję, do biegłych sądowych. Prosiła, błagała o ekshumację tłumaczyła, iż widziała syna we śnie. Nikt nie traktował jej poważnie.
To żałoba tak mówi mówili urzędnicy ze współczuciem. Potrzebuje pani czasu i wsparcia, nie grzebania w grobach.
Ale czas nie pomagał. Wręcz przeciwnie każdej nocy znów słyszała głos syna. Każdej nocy wołał ją.
Pewnego poranka, przed świtem, wzięła łopatę. Tę samą, którą kiedyś sadziła z synem jabłonie w ogródku. Napisała do przyjaciółki i poszła na cmentarz.
Grób nie był tak głęboki, jak sądziła. Ziemia ustępowała łatwo. Kopała powoli, z zadyszką, z bólem w plecach ale z jakąś niemal mistyczną siłą.
Po godzinie dotarła do wieka trumny. Zatrzymała się, położyła na nim dłoń jakby słyszała oddech.
Otworzyła je. I zesztywniała z wrażenia.
Trumna była pusta.
Żadnego ciała. Żadnych ubrań. Żadnego śladu.
Najpierw myślała, iż oszalała. Ale niedługo rozpoczęto śledztwo. Nie dało się tego już zignorować. Policja przejrzała nagrania z kamer, protokoły sekcji, zeznania z pogrzebu.
Im głębiej kopano, tym dziwniej się robiło. Okazało się, iż ciało chłopca nigdy nie trafiło do kostnicy.
Dokumenty były sfałszowane. Jeden z lekarzy zrezygnował z pracy następnego dnia. A syna widziano ostatnio w prywatnej klinice pod miastem.
Tydzień później wyszła na jaw przerażająca prawda: chłopiec nie umarł. Był ofiarą mistyfikacji.
Cel? Wypłata polisy na życie i zniknięcie jako część eksperymentu w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym, współpracującym z firmą farmaceutyczną. Został uprowadzony, a wszyscy uwierzyli, iż nie żyje.
Kobieta stała się bohaterką. Nie załamała się, nie pozwoliła, by żałoba zagłuszyła instynkt matki. Dzięki niej syn został odnaleziony żywy, choć w kiepskim stanie. Teraz są znów razem.
Często powtarza:
Nie pochowałam syna. Pochowałam swój strach. A wykopałam prawdę.

Idź do oryginalnego materiału