Niezmienne więzi matki i dziecka

polregion.pl 7 godzin temu

Mamo, a ty też kiedyś chciałaś zostać malarką?

Zosia siedziała przy kuchennym stole, ściskając cienki pędzelek. Na kartce pod jej dłonią rodziła się nieśmiała, ale wzruszająca gałąź bzu fioletowe plamy drżały, jakby bały się rozpłynąć.

Chciałam uśmiechnęła się Barbara, stojąc przy kuchni. Tylko miałam dziewięć lat i postanowiłam, iż zostanę lekarką, by ratować ludzi.

A potem zmieniłaś zdanie?

Barbara sięgnęła po czajnik, ukrywając wzrok. Zawsze bała się takich rozmów. Za nimi kryło się zbyt wiele stare marzenia, niespełnione nadzieje, wybory, których dokonywała rozumem, a nie sercem.

Tak. Życie tak się potoczyło.

Gdy Barbara adoptowała Zosię, miała trzydzieści trzy lata. Do tego czasu przeszła wiele: diagnozę niepłodności, rozwód, który zostawił pustkę, i niezliczone rady znajomych pogódź się, spróbuj jeszcze raz, weź dziecko. Nie chciała brać. Nie z egoizmu, ale ze strachu: czy starczy jej sił, czy starczy miłości? Ale pewnego dnia w domu dziecka zobaczyła Zosię chudą dziewczynkę z warkoczykami, która siedziała w kącie i rysowała ołówkiem kwiaty. Zosia podniosła oczy, a w nich było tyle dorosłej tęsknoty, iż Barbara poczuła ukłucie w piersi. Rok później Zosia nazwała ją mamą.

Teraz Zosia miała dziesięć lat. Uczyła się w zwykłej szkole, gdzie Barbara uczyła polskiego. Koledzy i rodzice szanowali ją ta nauczycielka, która adoptowała dziewczynkę z domu dziecka. Ale Barbara nie szukała pochwał. Chciała tylko dać Zosi życie, w którym nikt nie przypominałby jej o przeszłości.

Pani Barbaro, jeżeli chce pani, by Zosia dostała się do naszej szkoły, musi pani wypełnić ankietę. I dostarczyć dokumenty. W tym akt urodzenia. Kobieta w sekretariacie elitarnego gimnazjum patrzyła surowo, ale bez złości. Jej okulary błyszczały w świetle lampy.

Oczywiście Barbara skinęła głową, powstrzymując drżenie. Wszystko przygotujemy.

Przygotowała wszystko wcześniej. Nowe nazwisko Zosi jej nazwisko wpisane było w dokumenty starannie, bez śladu adopcji. Nie była to tajemnica, ale Barbara nie chciała, by przeszłość Zosi stała się powodem pytań albo litości. Wiedziała, jak okrutne potrafią być dzieci, jak jedno słowo może zranić głębiej, niż się wydaje.

Wieczorem piekły jabłecznik. Zosia obierała jabłka z skupieniem malarki: cienkie wstążki skórki wpadały do miski, a cukier wsypywała ostrożnie, jakby bała się naruszyć niewidzialny porządek.

Mamo, a w tej nowej szkole jest kółko plastyczne?

Jest. Bardzo dobre. I teatr. I basen.

A jeżeli mnie nie przyjmą?

Barbara spojrzała na córkę. Zosia nie podniosła oczu, ale jej palce zastygły nad miską.

Przyjmą, Zosieńko. Zrobimy wszystko, co trzeba.

Telefon zadzwonił w sobotni poranek. Barbara wyszła na podwórko, by odebrać w mieszkaniu dźwięk wydał się zbyt głośny. Głos w słuchawce był kobiecy, stłumiony, jakby przedzierał się przez lata.

To pani Barbara? Ja… jestem matką Zosi.

Świat na chwilę się skurczył. Barbara złapała się za poręcz ganku. Wszystko zobaczyła wyraźnie: pyłek na płaszczu, pęknięcie w asfalcie, własny oddech, który stał się cięższy.

Czego pani chce?

Ja… niczego nie proszę. Chciałam tylko wiedzieć, jak się ma. Czy mogę… chociaż ją zobaczyć?

Nie pamięta pani Barbara mówiła twardziej, niż czuła. Ma nowe życie. Proszę go nie niszczyć.

Rozumiem. Przepraszam.

Rozłączyli się.

Barbara wróciła do mieszkania, ale nie od razu zauważyła, iż Zosia stała na schodach. Dziewczynka milczała, ale jej oczy były czujne, jak u kotka, który usłyszał obcy dźwięk.

Kto to był?

Pomyłka skłamała Barbara, czując, jak kłamstwo osadza się w gardle. Chodź, śniadanie gotowe.

Kilka dni później wezwano Barbarę do szkoły. Zosia pobiła się z kolegą z klasy co wcale do niej nie pasowało. Barbara siedziała w pokoju nauczycielskim naprzeciw wychowawczyni, podczas gdy Zosia czekała na korytarzu.

Uderzyła chłopca powiedziała nauczycielka, poprawiając okulary. Mówi, iż ją obraził.

Jak? Barbara ścisnęła torbę.

Zosia sama powie. Ale, Pani Barbaro, pani rozumie… dzieci czasem powtarzają to, co słyszą w domu.

Zosia siedziała na krześle na korytarzu, patrząc w podłogę. Gdy Barbara podeszła, dziewczynka podniosła głowę i szepnęła:

Powiedział, iż nie mam prawdziwej rodziny. Że nie jestem z jego poziomu. I że… ty nie jesteś moją mamą.

Kto mu to powiedział?!

Nie wiem. Ale wiedział.

Tej nocy Barbara nie spała. Leżała w ciemności, wpatrzona w sufit, i po raz pierwszy poczuła, iż jej kłamstwo jest jak cienka rysa na szybie. Ledwo widoczna, ale wystarczy podmuch i wszystko się rozpadnie. Przypomniała sobie, jak Zosia pierwszy raz nazwała ją mamą, jak uczyły się jeździć na rowerze, jak Zosia płakała nocami przez pierwszy rok, zanim przywykła do nowego domu. Barbara chciała ochronić ją przed bólem, ale prawda, jak się okazało, była silniejsza.

Następnego dnia zadzwoniła tamta kobieta. Nazywała się Katarzyna. Poprosiła o spotkanie. Barbara wahała się, ale coś może zmęczenie kłamstwem, może przeczucie kazało jej się zgodzić.

Proszę przyjść. Bez scen. I Zosi nic.

Spotkały się w parku, przy starej alei lip. Katarzyna okazała się młodsza, niż Barbara sądziła około trzydziestki, ze zmęczonymi oczami i opuszczonymi ramionami. Jej dłonie nieustannie bawiły się końcem szala.

Wiem, iż nie mam prawa… Ale wtedy byłam sama. I bałam się. Nikt nie powiedział, iż mogłam wybrać inaczej. Spędziłam trzy lata w ośrodku pomocy. Zmieniłam się. Pracuję, nie piję, nie palę. Mam mieszkanie. Ale… śni mi się. Często. Myślałam, iż może choć raz z daleka… zobaczę.

I co dalej? Powiedzieć jej: Witaj, porzuciłam cię, ale teraz chcę przytulaś? Barbara nie chciała być ostraNastępnego dnia, gdy Zosia wróciła ze szkoły z nowym rysunkiem bzu, Barbara objęła ją mocno, wiedząc, iż ich miłość jest silniejsza niż wszystkie dawne rany.

Idź do oryginalnego materiału