Niespodziewany sojusz: jak zięć i teściowa stworzyli zgrany duet

polregion.pl 1 tydzień temu

Niespodziewane porozumienie: jak zięć i teściowa stali się drużyną

Barbara Kowalska starannie zapakowała w kratkową torbę ziemniaki z własnego ogródka, kiszonki, kilka słoików domowego dżemu i wyruszyła w odwiedziny do córki i zięcia. „Kasiu, już jadę pociągiem. Niech Wojtek po mnie przyjedzie na dworzec, bo torba ciężka jak skarby króla” – zadzwoniła do córki. „Oczywiście, mamo, będziemy” – odparła Kasia. Rano, stając na peronie, Barbara usłyszała: „Mamo, tutaj!” – Odwróciła się… i zamarła. Obok brzemiennej córki stał elegancki mężczyzna w kwiecie wieku, a to z pewnością nie był ten nieogolony, ponury kierowca-ciężarówkowicz, z którym nigdy nie mogła znaleźć wspólnego języka.

A przecież Wojtek nigdy nie palił się do małżeństwa. W trzydziestym siódmym roku życia wciąż był kawalerem i uparcie tłumaczył kumplom na wędkowaniu, iż nie spotkał jeszcze tej jedynej, która „zapali w nim ogień”. Jedni zazdrościli: „Żony nie ma, pretensji też”. Inni wzdychali: „A jednak miło, gdy ktoś na ciebie czeka”. A on żartował, iż ma przynajm. jeden plus – brak teściowej.

I nagle – jak grom z jasnego nieba. Na stacji benzynowej ujrzał Ją. Kasię. Dziewczyna z niebieskimi oczami i identyfikatorem na piersi zdawała się wyjść prosto z jego snów. Uśmiechnęła się do niego – i po facencie. Już następnego wieczoru podjechał tą samą terenówką, schował za plecami bukiet i, drżąc jak osika, wydukał: „Cześć, Kasia… Może zajedziemy na kawę?”

Od tego momentu wszystko potoczyło się jak burza. Wesele. Wojtek po raz pierwszy od lat nie mógł doczekać się powrotu do domu, nie do hotelu. Wracał z tras jak na skrzydłach. Poczuł się nie tylko mężczyzną, ale i mężem. A potem – przyszłym ojcem. Wszystko układało się pięknie… gdyby nie spotkanie z teściową.

Barbara Kowalska nie należała do lękliwych: inteligentna, chłodna, surowo wychowana kobieta. Przy pierwszym spotkaniu przywitała zięcia z lodowatą uprzejmością. A kiedy Wojtek nazwał ją czule „drugą mamą”, odparła ostro: „Skąd panu przyszło do głowy, iż jestem pańską matką?”

Nie obraził się. Po prostu zrozumiał – będzie musiał zasłużyć na jej zaufanie.

Minął rok. Kasia – w ostatnim trymestrze. Wojtek wrócił z trasy, a żona spojrzała mu w oczy z niepokojem: „Mama przyjeżdża do nas na kilka dni…” „O! A ja myślałem, iż coś poważnego!” – roześmiał się. „Jak mama, to mama. Tylko że…” – i z irytacją pogładził zarost.

„Tylko że…” – podchwyciła żona – „wytnij się, ogól. Mamie nie podoba się, iż wyglądasz jak dziad”. „A tobie?” – „Mnie się podoba, ale mama to mama…”

I Wojtek się podporządkował. Wystrzygł się, ogolił, spojrzał w lustro – sam siebie nie poznał. Na dworcu Barbara Kowalska omal nie upadła ze zdumienia: przed nią stał nie byle jaki szofer, ale wysportowany, młody duchem mężczyzna. Na jej twarzy pojawił się ciepły, zaskoczony uśmiech. A Wojtek zdał sobie sprawę, że… cieszy się na widok tej kobiety. Coś w niej się zmieniło. I, jak się zdawało, w nim też.

Wieczorem wymknął się do pokoju – zaczynał się mecz. Włączył cicho, by nie przeszkadzać. Nagle – głos za plecami: „Wojtku, ścisz! Ja też lubię piłkę! I koszykówkę”.

Odwrócił się. Barbara stała z autentycznym zainteresowaniem. Gdy kibicowali tej samej drużynie, zrozumiał – to nie będą zwykłe odwiedziny.

Następnego dnia z Kasią szykowali się na ryby. Namiot, wędki, prowiant. Barbara zapytała: „A nie wybieracie się przypadkiem na ryby? Ja z wami! Weźcie mój namiot – ugotuję zupę, iż palce lizać!”

Na łonie natury teściowa była w swoim żywiole: ognisko, drewutnia, choćby stół z pniaków. Śmiała się, żartowała, iskrzyła – jakby odmłodzona o dwadzieścia lat. Zupę ugotowała taką, iż Wojtek prosił o dokładkę trzy razy. A potem przeszli już na „ty”. Żartowali nawet, iż jeżeli Kasia na starość będzie taka jak jej mama – będzie najszczęśliwszym mężem pod słońcem.

Barbara przytuliła córkę i szepnęła: „Jakie to szczęście, iż was mam…”

I w tej chwili Wojtek zrozumiał: żaden mundial nie zastąpi tego, co właśnie miał – swojego, prawdziwego.

Idź do oryginalnego materiału