Niespodziewana wizyta: kolacja u przyszłej teściowej

polregion.pl 1 dzień temu

Szokująca wizyta: kolacja u przyszłej teściowej

Ostatnio odwiedziłam rodziców mojego chłopaka i tej wizyty nigdy nie zapomnę! Wyobraźcie sobie: zaglądam do garnka, a tam przez grubą warstwę białego tłuszczu na powierzchni jakiejś mętnej zawiesiny patrzą na mnie świńskie kopytka, uszka, a choćby ryjek – czyli cała świńska mordka! Az mnie przeszedł dreszcz, bleee! Nie byłam w stanie się przełamać, żeby tego spróbować, choć nie chciałam nikogo urazić.

Pierwsze spotkanie: ciepłe przyjęcie
Mój chłopak, nazwijmy go Krzysztof, zaprosił mnie do swoich rodziców do małego miasteczka. Jego mama, powiedzmy, Jadwiga Stanisławówna, i tata, niech będzie Janusz Kazimierz, mieszkają w przytulnym domku z małym ogródkiem. Denerwowałam się przed spotkaniem, ale okazali się niezwykle gościnni. Jadwiga Stanisławówna przytuliła mnie, napoiła herbatą z domowym sernikiem, a Janusz Kazimierz żartował i opowiadał historie. Zrelaksowałam się, myśląc, iż wszystko pójdzie gładko. Ale to był dopiero początek.

Kulinarny koszmar: co jest w garnku?
Kiedy nadeszła pora kolacji, Jadwiga Stanisławówna zawołała nas do stołu. Spodziewałam się czegoś prostego, ale smacznego – może ziemniaków z schabowym albo żurku. Na stole stał jednak jeden ogromny garnek, z którego unosił się dziwny zapach. Zajrzałam do środka i oniemiałam: na powierzchni pływała gruba warstwa tłuszczu, a pod nim mętna ciecz, w której widać było świńskie kopytka, uszka i choćby ryjek! To była galaretka, ale w takiej postaci, iż aż mnie ciarki przeszły.

Jadwiga Stanisławówna oznajmiła z dumą: „To nasze danie firmowe, rodzinna receptura!” Próbowałam się uśmiechnąć, ale we mnie wszystko się ścisnęło. Krzysztof tylko mrugnął: „Spróbuj, pyszne!” Ale nie mogłam się przemóc. U nas w domu też robią galaretkę, ale jest przejrzysta, elegancka, bez takich „niespodzianek”. A tu – jak z horroru! Grzecznie odmówiłam, tłumacząc się, iż niedawno jadłam, ale Jadwiga Stanisławówna chyba się obraziła.

Codzienność: naczynia i tradycje
Po kolacji zaczęła się nowa próba. Zaoferowałam pomoc w zmywaniu, ale usłyszałam, iż goście nie zmywają. Ucieszyłam się, myśląc, iż mają zmywarkę. Ale skąd! Jadwiga Stanisławówna po prostu opłukała talerze zimną wodą i postawiła na półce. Łyżki i widelce, którymi jedliśmy galaretkę, też tylko lekko przepłukano. Byłam w szoku. U nas naczynia myje się z płynem do laniej połysku, a tu takie podejście!

Janusz Kazimierz, zauważywszy moje zdumienie, stwierdził: „Nie lubimy tracić czasu w drobiazgi. Ważne, żeby jedzenie było smaczne!” Kiwnęłam głową, ale w duchu myślałam: jak można jeść z niedomytych naczyń? A potem zobaczyłam, iż w kącie kuchni leży sterta śmieci – obierki, opakowania, choćby kości. Jadwiga Stanisławówna wyjaśniła, iż śmieci wyrzucają raz w tygodniu, żeby „nie latać codziennie”. U nas śmietnik opróżnia się każdego dnia, a kuchnia zawsze lśni!

Dziwactwa trwają: poranne niespodzianki
Następnego ranka miałam nadzieję, iż będzie lepiej. Ale na śniadanie podano tę samą galaretkę! Jadwiga Stanisławówna wyjęła ją z lodówki, gdzie stała w tym samym garnku, i zaproponowała, żebym „dokołatała, póki świeża”. Znowu odmówiłam, wybierając chleb z masłem. Krzysztof próbował ratować sytuację, mówiąc, iż to ich tradycja, ale ja już marzyłam o powrocie do domu.

W ciągu dnia odkryłam, iż w domu niemal nie ma sprzętów AGD. Odkurzacza brak, pralka stara jak świat, a o zmywarce choćby mowy nie ma. Jadwiga Stanisławówna chlubiła się swoim „minimalizmem”, ale dla mnie to było za dużo. choćby w łazience znalazłam jedną, wspólną szmatę dla wszystkich, co dobiło mnie ostatecznie.

Ratunek w spacerach: ucieczka z domu
Jedynym pozytywem były spacery po miasteczku. Wędrowałam po parku, podziwiałam uliczki, wpadałam do kawiarni, żeby zjeść coś normalnego. Ale za każdym razem, gdy wracałam do domu, czułam się jak ryba wyjęta z wody. Krzysztof rozumiał mój stan i choćby przyznał, iż sam czasem się wstydzi rodzicielskich nawyków. Ale nie zamierzał ich zmieniać.

Dom, sweet dom: lekcje z wizyty
Gdy wróciłam do domu, pierwsze, co zrobiłam, to przytuliłam swoją zmywarkę i z euforią zjadłam z własnego, lśniącego talerza. Ta wizyta nauczyła mnie doceniać nasz rodzinny porządek. Z Krzysztofem przez cały czas jesteśmy razem, ale postanowiłam stanowczo: u jego rodziców nie zostanę dłużej niż jeden dzień. Umówiliśmy się nawet, iż w naszej przyszłej rodzinie będą własne zasady: mycie naczyń do czysta, codzienny wyrzut śmieci i zero galaretki z kopytkami!

Ta historia pokazała mi, jak różnie ludzie urządzają swoje życie. Nie oceniam Jadwigi Stanisławówny i Janusza Kazimierza – to ich dom, ich zasady. Ale dla mnie ta wizyta stała się lekcją: doceniać komfort i czystość, które wcześniej brałam za oczywistość.

Idź do oryginalnego materiału