Kuchnia wypełniła się ostrym zapachem gotującego się barszczu, który się gotował na pełnym ogniu, a mieszała go energicznie Halina Janowska, sapiąc i głośno oddychając. Panowała w tej małej przestrzeni jak prawdziwa królowa, machając drewnianą łyżką i wydając rozkazy. Za oknem szarzała mgła wczesnej wiosny, ale Kinga, synowa Haliny Janowskiej, nie miała czasu w chwilę spokoju. Jej spokojne życie legło w gruzach z chwilą pojawienia się wiecznie niezadowolonej gości, która nie tylko naruszyła porządek, ale zdawała się przejąć władzę nad ich małą rodziną, głosząc jasno: „Tu ja rządzę”.
Halina Janowska była kobietą imponującą. Jej pełne policzki nadawały twarzy wyraz dostojności, a zimne oczy pod gęstymi, jeszcze niesiwymi brwiami patrzyły z taką osądzającą przenikliwością, iż człowiek od razu chciał przepraszać, choćby jeżeli tylko kichnął. Mówiła twardo, jakby każde jej słowo było niepodważalną prawdą. Przeprowadzała remont w swoim mieszkaniu i postanowiła zamieszkać u młodych na nieokreślony czas.
— Sypialnia macie oczywiście malutką — mruknęła teściowa pierwszego wieczoru, lustrując pokój wzrokiem. — No trudno, jakoś się pomieścimy. Pościel mi tylko świeżą pościele, nie tę, którą sami używacie. W końcu to nie hotel, tylko dom rodzinny.
Kinga stanęła jak wryta.
— Ale to nasza sypialnia — odparła cicho, nie kryjąc irytacji. — Śpimy tu z Jackiem!
Teściowa tylko prychnęła.
— No i co z tego? W salonie macie szeroką kanapę. Młodzi, zdrowi, jakoś wytrzymacie. Widzę, iż lubisz wygodę, co? A ja mam chore plecy! Nic, poszukacie sobie miejsca. Zreszt, ja tu tylko na chwilę, nie martw się.
„Na chwilę” brzmiało obiecująco. Ale Kinga od razu wiedziała – ten „tymczasowy” pobyt gwałtownie wymknie się spod kontroli.
Gdy ledwie zaczęła się oswajać z tą nieproszoną gością, zapukały do drzwi. Na progu stała Ania, młodsza córka Haliny Janowskiej. Radosna, beztroska i bezrobotna dziewczyna tuż po dwudziestce wtargnęła do mieszkania z wielką torbą.
— Cześć, przyjechałam do was! — oznajmiła, rzucając buty pod drzwi. — Zostanę na parę dni. choćby na podłodze prześpię się, ale teraz jestem bez grosza, nie mam na jedzenie, a mama jest u was, więc kto mnie nakarmi? No ale wy tu tacy gościnni, mogłabym zostać na stałe. Kinga, zrób mi herbaty, bo jestem padnięta po podróży.
Kinga stała jak rażona piorunem. To było jej mieszkanie. Jej dom, jej przestrzeń. A teraz czuła się w nim jak intruz.
— Jacek! — wybuchnęła później, gdy byli sami w kuchni. — Co to w ogóle ma znaczyć? Dlaczego ja mam się wszystkim zajmować? Dlaczego zachowują się, jakby to był ich dom? Kiedy twoja matka wyjedzie? I skąd tu wzięła się Ania?!
Ale Jacek tylko wzruszył ramionami.
— No przecież znasz mamę — odparł spokojnie. — Taka już jest. Postaraj się nie zwracać uwagi. niedługo wyjadą.
— Wkrótce? Za tydzień czy za miesiąc? — syknęła Kinga, podnosząc głos. — choćby nie pytają! A ta „królowa” zajmuje NASZĄ sypialnię, Jacek, twoją matkę!
— Nie zaczynaj, dobra? — przerwał zirytowany. — Mama jest starsza, trzeba jej pomagać.
Kinga wzięła głęboki oddech i zamilkła. Ale w jej piersi kipiał stłumiony gniew.
Każdy kolejny dzień ciągnął się jak smolista miazga. Halina Janowska nie przestawała rozkazywać, wysyłała Kingę po zakupy, pouczała, jak „powinno się gotować dla rodziny”, krytykowała wszystko – od fryzury Kingi po jej, zdaniem teściowej, „mizerne umiejętności kulinarne”. Kinga zaciskała zęby i gotowała barszcze oraz bigos, który teściowa tak uwielbiała.
Aż któregoś dnia Halina Janowska oznajmiła:
— Za parę dni przyjedzie Tomek, mój syn, twój szwagier. Mam nadzieję, iż nie macie nic przeciwko? Po rozwodzie nudzi mu się samemu na wsi. Niech sobie u was pobędzie z tydzień. W końcu to rodzina, a wam miejsca nie brakuje. No i zaczął ostatnio za dużo pić w samotności, więc go zaprosiłam.
Te słowa były kroplą, która przelała czarę.
— Nie. — Głos Kingi zabrzmiał twardo, choćby dla niej samej zaskakująco.
— Co? — zmarszczyła brwi Halina Janowska.
— Powiedziałam: nie. Koniec z tym. Ani Tomek, ani Ania, ani ty. Macie tu już tydzień i mam dość.
Teściowa wolno się odwróciła i zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem.
— Co to za ton? Męża zapytałaś?
— Mąż tu nic do rzeczy. To moje mieszkanie. I nie zamierzam dłużej znosić, jak ustalasz swoje zasady w moim domu. Twój dom jest gdzie indziej, Halino Janowska. Tam możesz rządzić, ale nie tutaj.
Halina Janowska zesztywniała. Jej twarz zrobiła się purpurowa – wyglądała, jakby miała eksplodować. Ale coś w głosie Kingi sprawiło, iż się powstrzymała.
— A, tak? — rzuciła po chwili. — No to chyba czas do siebie. W takich warunkach nie da się tu żyć. Będę pamiętać, jaka jesteś gościnna.
I jeszcze tego samego wieczoru Halina Janowska wraz z córką pakowały swoje rzeczy, rzucając Kingi pełne pogardy spojrzenia.
Jacek coś mamrotał pod nosem w obronie matki. Ale Kinga tylko zimno spojrzała mu w oczy.
— jeżeli chcesz, żebyśmy byli normalną rodziną, Jacek, lepiej teraz stanąć po mojej stronie.
Pół roku później Halina Janowska zadzwoniła z życzeniami z okazji ich rocznicy. W głosie była niespotykana wcześniej serdeczność. Więcej nie nocowała w ich mieszkaniu, nie próbowała zająć sypialni, a choćby czasem chwaliła Kingę za jej pierogi, gdy przychodziła w odwiedziny – na krótko. Przestała być królową i zachowywała się jak gość. I Kinga, pierwszy raz od dawna, poczuła, iż wreszcie zaczęto ją szanować.