*”Godny” narzeczony*
Agnieszka stała przy oknie, wpatrując się w opustoszały podwórzec. Ubity śnieg lśnił resztkami fajerwerków, a na nagich gałęziach krzewów wisiały strzępki choinkowego błyskotki. Miasto wydawało się wymarłe – wszyscy spali po długiej, wyczerpującej sylwestrowej nocy. W środku Agnieszki panowała ta sama pustka.
Jak mogła się tak pomylić? Czemu nie wyczuła fałszu? Teraz wiele rzeczy stało się jasnych, ale wtedy… Wiktor wydawał się inteligentny, kochający, trochę urażony na ojca. *Wydawał się.* A ona uwierzyła, iż ją kocha.
Zgrzytnął zamek w drzwiach wejściowych i Agnieszka drgnęła. Przygotowała pełną wyrzutów przemowę, ale teraz z głowy wyleciały jej wszystkie przygotowane słowa. Ciche kroki zamarły za jej plecami. Wstrzymała oddech, czując, jak ciepły oddech Wiktora muska jej kark.
— Aga — szepnął, pochylając głowę w stronę jej ramienia.
Odsunęła się. — Wciąż się na mnie gniewasz? — zapytał Wiktor słodkim tonem. — Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Tak na ciebie patrzył. Zalała mnie zazdrość. — Czekał na odpowiedź, ale Agnieszka milczała.
— Sama jesteś winna. Uśmiechałaś się, przytulałaś, nie spuszczałaś z niego oczu. Nie mogłem tego znieść.
— Nie zmyślaj. Po prostu tańczyliśmy — odparła chłodno.
— No wybacz mi. Zazdrosny byłem. To naturalne, gdy się kocha. — Próbował ją obrócić, ale wzruszyła ramionami, zrzucając jego dłonie.
— Aga, no błagam. Przeprosiłem — mówił już łagodniej.
— Nie przede mną powinieneś przepraszać. — Wreszcie na niego spojrzała, by zaraz odwrócić wzrok.
— Byłem w szpitalu, przeprosiłem twojego marynarza. — W oczach Wiktora błysnęła złość, ale Agnieszka tego nie widziała. Wpatrywała się w okno. — Nie złożył na mnie doniesienia, wypuścili mnie. Zapomnijmy o tym. Jak wyjdzie, zaprosimy go, wypijemy za zgodę.
Agnieszka gwałtownie się odwróciła.
— *Nas* zaprosić? Zapomnieć? Wybaczyć? Nie ma żadnego *nas*. I nie będzie. Zostaw klucze i wynoś się.
— Tak? Jego tu wprowadzisz? — Słodki ton znikł, głos stał się ostry, pełen jadu.
— Wyjdź. Nie chcę cię widzieć. Oszukałeś mnie. — Choć się starała, głos zadrżał jej z gniewu.
— Ciebie też powinienem był nauczyć rozumu, nie tylko jego. Pamiętasz, co mi mówiłaś? — Ścisnął jej rękę powyżej łokcia, przyciągnął brutalnie do siebie, twarzą w twarz. W jego oczach zobaczyła nienawiść.
— Puść, bolisz — wyszeptała.
— Zmarnowałem na ciebie tyle czasu. Nie, kochanie, nigdzie się nie ruszam. Wyjdziesz za mnie! — Drugą ręką sięgnął do kieszeni po pierścionek. — Nie zdążyłem ci go dać. — Uniósł jej dłoń, próbując wsunąć obrączkę na palec. Agnieszka zaczęła się szarpać, ale tylko przycisnął mocniej.
— Puść! Nie wyjdę za ciebie! — Łzy trysnęły jej z oczu.
— Wyjdziesz, jeżeli chcesz, żeby twój marynarz żył.
— Nic mu nie zrobisz, nie odważysz się.
— O, bardzo się odważę…
***
— Wyjeżdżam jutro — powiedział Dawid.
Agnieszka bardzo mu się podobała. Bał się jej powiedzieć o wyjeździe. Dopiero zaczynali się spotykać.
— Dokąd?
— Do Gdańska. Dostałem się do akademii. Przepraszam, iż nie mówiłem. Nie byłem pewien.
— Będziesz dzwonił? — spytała ze smutkiem, opuszczając głowę.
— Nie dąsaj się. Co mogę zrobić? Nie mamy tu morza. Aga, nie chcę, żebyś czuła się zobowiązana na mnie czekać. Nauka potrwa, potem rejsy – po pół roku, czasem dłużej. Nie wiesz, jak to jest czekać.
— Nie decyduj za mnie — podniosła głowę.
— Ty też idziesz na studia. Na roku będą inni chłopcy…
— No to sobie jedź! — krzyknęła, odwracając się na pięcie.
— Aga! — Dawid chciał za nią pobiec, ale się zawahał.
Stał chwilę, zanim wolno odszedł.
Jak się cieszyła, gdy przyjechał na święta! Chodzili do kina, spacerowali. Opowiadał o Gdańsku, o morzu, a Agnieszka słuchała, marząc, by ją w końcu pocałował.
Lecz on tylko musnął jej zziębnięty policzek i odszedł. Następnego dnia wrócił do akademii.
Tak, na roku było wielu chłopaków. Zauważali ją, zabiegali. Ale ona nie chciała nikogo. Dawid dzwonił rzadko, pytał przyjaźnie o studia. Gdy tylko wspomniała, iż tęskni, zmieniał temat.
Wiosną zmarła ciotka ojca. Jej mąż odszedł pięć lat wcześniej. Był partyjnym działaczem, całe życie na stanowiskach. Dzieci nie mieli. Za życia ciotka unikała rodziny. Pewnie bała się, iż będą prosić o pomoc lub pieniądze.
Dlatego ojciec osłupiał, gdy okazało się, iż zostawiła Agnieszce swój duży apartament w centrum. Ledwo ją znała. Z początku nie wierzył, potem się ucieszył.
— Mieszkanie ogromne, w samym centrum. choćby remontu nie trzeba. Jak wyjdziesz za mąż, będziecie tam żyć — rozpływała się matka.
Agnieszka postanowiła nie mówić na uczelni o spadku. Po co wzbudzać zazdrość? Ale się wygadała. Jedni zazdrościli, inni nazywali ją zarozumialcem. A starszy rocznika spytał, czy można tam robić imprezy.
Na początku drugiego roku poznała Wiktora Sawickiego, studenta z wyższego roku. Pewnego dnia podszedł do niej w stołówce, zagadali się. Zaczęli się spotykać. Dawid był daleko, nie prosił, by czekała. W Gdańsku też są dziewczyny. A on? Na pewno nie żyje jak mnich.
— Sawicki… To nie syn wicemarszałka? — spytał kiedyś ojciec.
— Nie wiem — wzruszyła ramionami.
— No to się dowiedz. Chłopak w porządku, godna partia.
Potraktowała to jak żart, ale spytała Wiktora.
— No tak. Nie mówiłem nikomu. Skąd wiesz?
— Nie ja, ojciec. Podobasz mu się.
— Twój jest przystępny, normalny. A mój… Męczy mnie. Nie mam życia. Szybciej skończyć studia i się wyprowadzić. Wynajmę mieszkanie i tyle.
Wieczorem zapytała ojca, czy mogliby wynajmować mieszkanie ciotki.
Gdy usłPięć lat później, stojąc na pokładzie statku, na którym Dawid został kapitanem, Agnieszka uśmiechnęła się przez łzy, gdy ich córeczka wyciągnęła rączki w stronę rozgwieżdżonego nieba, krzycząc: „Tato, popatrz, to nasze morze!”.