Nieoczekiwane spotkanie

polregion.pl 1 godzina temu

Nieplanowane spotkanie

Na jubileusz do Bogusławy Stanisławowskiej zjechali się krewni i znajomi kończyła sześćdziesiąt lat. Jeszcze nie staruszka, ale już nie młódka, choć o sobie mówiła z przekąsem:

Proszę państwa, we mnie jeszcze ogień płonie! choćby się nim podzielę! i wybuchała rubasznym śmiechem.

W kawiarni tłok się zrobił: mąż, dwaj synowie z żonami, kuzyni, byli współpracownicy. Odeszła już na emeryturę, choć w firmie, gdzie pracowała jako główna księgowa, wciąż nie mogli się bez niej obejść.

Nie żegnam się na zawsze, będę was nachodzić! oznajmiła na pożegnanie. Choć prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie siedzenia w domu. Ale każdy kiedyś dochodzi do tego momentu Moja kolej nadeszła.

Koledzy szanowali Bogusławę dusza człowiek, zawsze pomoże, doradzi. Dyrektor żałował, iż traci tak cennego pracownika, ale cóż czas na emeryturę.

Pani Bogusiu, nie damy pani spokoju! Kto nam teraz podpowie? żartowali współpracownicy, żegnając się z nią.

Dzwonić, dziewczyny, dzwonić! śmiała się.

Tymczasem w kawiarni wszyscy weseli, a jubilatka jakby odmłodzona! Suknia do ziemi w odcieniu karmelu, korale z prawdziwego bursztynu, choćby pantofelki na niewielkim obcasie rzadkość, bo od lat chodziła wyłącznie w wygodnych butach.

Mamo, jakaś ty piękna! chwalili synowie, wręczając jej ogromne bukiety róż.

Dzięki, moje złote obejmowała ich kolejno.

Uroczystość wypadła świetnie. Mąż, Janusz, nie spuszczał z żony wzroku dziś wyglądała wyjątkowo. Razem przeżyli czterdzieści lat, wychowali porządnych chłopaków, teraz mogli wreszcie żyć dla siebie.

Janku, ty też się zwolnij, dość już tej harówki namawiała go.

No, Bogusiu, pomyślę. Ale ja też nie umiem w domu usiedzieć. Planowałem do siedemdziesiątki pracować powiedział. Nasze pokolenie przyzwyczajone do roboty.

Masz rację, tak nas wychowano

Nazajutrz Bogusława wstała wcześnie. Goście synowie z żonami, siostra z mężem i staruszka-matka mieli wyjechać dopiero wieczorem. W dużym domu zbudowanym przez Janusza (oczywiście z pomocą ekipy budowlanej, bo pracował w firmie budowlanej) zawsze było gdzie pomieścić rodzinę.

Krzątała się po kuchni. Synowie uwielbiali jej wiśniowe ciasto już się piekło.

Obudzą się, będą pić herbatę Kocham takie zjazdy, bo sami we dwoje w takim domiszczu No, pozostało mama, ale ona rzadko wychodzi, słabowita.

Nagle usłyszała za sobą głos męża:

Bogusiu, choćby w dniu po jubileusze nie dasz sobie odpocząć! Sześćdziesiąt lat, trzeba się oszczędzać! śmiał się. Chociaż komu ja to mówię dodał, dobrze znając jej charakter.

Nie dałaby rady wyleżeć w łóżku, gdy goście w domu. Zawsze przygotowywała obfite śniadanie Janusz uwielbiał powtarzać starą polską maksymę:

Śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, a uuuu

A kolację? pytała żona.

Kolację też zjem sam! odpowiadał, i oboje wybuchali śmiechem.

Goście powoli się budzili, kuchnia znów wypełniła się śmiechem.

U was tak pięknie mówiła siostra Bogusławy, Irena. Dom jak z bajki, ogród wypielęgnowany. Brawo, Bogusiu!

Ależ co ja? Bez Janusza bym nie dała rady poklepała męża po głowie.

A Janusz, patrząc na żonę z miłością, rzucał komplementy:

Moja Bogusia to wulkan energii! Ciągnie mnie za sobą, a razem możemy choćby góry przenosić.

Szczęściarze z was obojga westchnęła Irena.

Prawda. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Ciekawe, jakby to było, gdybyśmy się tamtego dnia nie spotkali?

Wszyscy wybuchnęli śmiechem historię ich poznania znali na pamięć.

Opowiedzcie jeszcze raz! prosił młodszy syn. Tato, ty lepiej opowiadasz!

Otóż w czasach studenckich zdarzył im się komiczny incydent w autobusie. Janusz wracał z uczelni, tłok jak zwykle. Wtłoczony między pasażerów, wertował notatki. Akurat pokłócił się z Olą nie rozmawiali od tygodnia. Matka go ostrzegała:

Synku, nie podoba mi się ta twoja Ola. Coś w niej chytrego. Pierwszy raz w życiu u nas, a choćby dzień dobry nie powiedziała.

Nagle ktoś dotknął jego ręki konduktor:

Bilecik proszę! Janusz podał mu pieniądze, dostał bilet i złotówkę reszty. Włożył monetę do kieszeni i wtedy

Bogusia jechała do akademika, patrzyła przez okno. Wieczorem miała iść z koleżankami do kina. Konduktor podał jej bilet, wsunęła go do lewej kieszeni prawa była zajęta przez jakiegoś chłopaka, taki był ścisk.

Nagle poczuła, iż czyjaś ręka grzebie w jej prawej kieszeni.

A to ci małpa! Moje ostatnie trzy złote chce ukraść! pomyślała oburzona.

Chwyciła intruza za rękę i syknęła:

Co ty wyprawiasz?!

To pani mi tu grzebie! odparł męski głos.

Oddawaj moje pieniądze! krzyknęła głośno.

To nie pani pieniądze! szepnął.

Jak to nie moje, skoro to moja kieszeń?!

Pasazerowie zaczęli się oglądać. Autobus podjeżdżał do jej przystanku. Bogusia z całej siły rozwarła palce chłopaka i wyrwała banknot. Wypadła na chodnik.

Uff, obroniłam swoje trzy złote! pomyślała.

Aż tu nagle przed nią stanął ten sam chłopak. Spojrzała na banknot zamiast trzech złotych, jeden! On zaś patrzył na nią z przekąsem.

No i co, teraz rozumiesz, iż to moje pieniądze?

A co ty robiłeś w mojej kieszeni?!

Pomyliłem się! Tłok jak w śledziowej beczce! zasmiał się.

Bogusia sięgnęła do kieszeni tam spokojnie leżała trójka. Poczerwieniała, wybuchnęła śmiechem.

Więc walczyłam o twoją złotówkę! zaśmiała się.

Idź do oryginalnego materiału