Przyjechałam do córki bez zapowiedzi… i odkryłam to, czego wiedzieć nie chciałam.
Czasem myślę, iż szczęście to zdrowie i spokój naszych dzieci. Uważałam się za szczęściarę: miałam męża, dorosłą córkę Zosię, wnuki – Janka i Hanię. Nie byliśmy bogaci, ale panowała między nami harmonia. Czego więcej pragnąć?
Zosia wyszła za mąż młodo – miała dwadzieścia jeden lat, on, Krzysztof, był po trzydziestce. Nie protestowaliśmy: stabilny, z pracą, mieszkaniem w Poznaniu. Nie żaden lekkoduch, tylko mężczyzna z głową na karku. Sfinansował wesele, podróż poślubną do Krakowa, zasypywał Zosię prezentami. Krewni szeptali: „Trafiła jak ślepy na garnek”.
Pierwsze lata układały się idealnie. Wnuki, nowy dom pod Warszawą, niedzielne obiady u nas. Z czasem Zosia stała się cicha, jakby przygaszona. Uśmiechała się rzadko, odpowiadała półsłówkami. Matczyne serce nie myli się – coś było nie tak.
Pewnego ranka postanowiłam działać. Dzwoniłam – cisza. Napisałam – wiadomość przeczytana, bez odpowiedzi. Pojechałam bez zapowiedzi. „Stęskniłam się”, powiedziałam, gdy otworzyła drzwi. W jej oczach zobaczyłam przestrach, nie radość.
Pomogłam przygotować obiad, pobawiłam się z dziećmi, zostałam na noc. Wieczorem Krzysztof wrócił późno. Na kołnierzu koszuli – długi, jasny włos. Pachniało od niego obcymi perfumami. Pocałował żonę w policzek, ona skinęła głową.
Nocą, idąc po szklankę wody, usłyszałam jego szept na balkonie: „Już niedługo, kotku… Nie, niczego się nie domyśla”. Ścisnęłam szkło tak mocno, iż mało nie pękło.
Rano spytałam Zosię wprost: „Wiesz?”. Spuściła wzrok: „Mamo, nie mieszaj się. Wszystko gra”. Wymieniłam fakty. Powtarzała jak wyuczoną mantrę: „Przesadzasz. Dobry ojciec, utrzymuje nas. Miłość? Czas zmienia priorytety”.
W łazience płakałam po cichu. Czułam, iż tracę nie tylko zięcia, ale i córkę. Ona tkwiła przy nim z obowiązku, nie z miłości. On wykorzystywał jej strach przed zmianą.
Wieczorem postawiłam go pod ścianą: „Wiem wszystko”. Wzruszył ramionami: „No i? Nie porzucam jej. Płacę rachunki, śpię w domu. Ona wie, ale woli udawać. To nie twój interes”.
„A jeżeli jej opowiem?”.
„Wie. Tylko nie chce wiedzieć. Tak jej wygodniej”.
Wróciłam do domu pociągiem, z sercem jak kamień. Mąż radzi: „Nie drąż, stracisz ją”. A ja już tracę. Zosia wybrała „życie jak z reklamy”, teraz płaci za nie godnością.
Modlę się, by pewnego ranka spojrzała w lustro i zrozumiała, iż zasługuje na więcej. Że lojalność to nie luksus, ale podstawa. Może wtedy spakuje walizki, weźmie dzieci za ręce – i odejdzie.
A ja… Będę czekać. choćby jeżeli teraz się odsuwa. Mama to nie tylko słowo. To ktoś, kto nie odejdzie. choćby gdy serce pęka.