**Dziennik, 3 czerwca**
„Nic mi nie zrobicie! Ja jestem niewinny!” – zamamrotał Kacper, cofając się. Drżał jak osika ze strachu.
Początek czerwca powitał nas upalną letnią aurą. Ludzie, zmęczeni miejskim zgiełkiem, uciekali z zakurzonych ulic do domków letniskowych, na wieś czy nad morze. Ja, mój żona Małgorzata i nasza córka Kinga też wczesnym rankiem wyruszaliśmy na weekend do małej wioski, w której się wychowałem. Mieszkała tam moja mama.
„No to gotowi? Nic nie zapomnieliście? To ruszamy, zanim słońce rozgrzeje się na dobre!” – zakomenderowałem, wsiadając do samochodu. Kinga usiadła obok mnie, a Małgosia zająła miejsce z tyłu, z dala od klimatyzacji.
Na rodzinnym naradzie postanowiliśmy, iż Kinga spędzi u babci resztę wakacji. Nie chciała wyjeżdżać z miasta, ale przyjaciele już się rozjechali, a zostawać sama wydawało jej się nudne.
„Co taką smutną? Zobaczysz, spodoba ci się. Znajdziesz tam nowych znajomych. Jeszcze nie zechcesz wracać!” – dodałem jej otuchy.
„No dobra, tato, wszystko w porządku” – mruknęła Kinga, zapinając pas.
„To co innego!” – roześmiałem się. „Ostatnie długie wakacje. W przyszłym roku matura, egzaminy, studia… Później dorosłość.”
Miasto powoli budziło się z porannej drzemki. Ulicami sunęło jeszcze kilka samochodów, więc gwałtownie znaleźliśmy się za rogatkami.
Słońce dopiero wschodziło. Jego promienie przecinały liście drzew wzdłuż drogi, rażąc w oczy jak ostre igły. „Dlaczego serce mi tak niespokojnie bije?” – pomyślałem, wpatrując się w szare pasmo asfaltu.
Cztery godziny później wjechaliśmy do wioski tonącej w zieleni. Babcia otworzyła drzwi, aż podskoczyła z radości, i zaczęła nas całować po kolei.
„Kinga, jaka ty duża już! Prawda panna! Wojtuś, upiekłam twoje ulubione drożdżówki. No chodźcie do środka, po co się tłoczyć w przedpokoju?” – krzątała się mama, szczęśliwa jak nigdy.
„Wszystko tu takie same” – westchnąłem, rozglądając się po pokoju i wdychając znajomy zapach dzieciństwa. „Nawet rzeczy stoją na tych samych miejscach. I ty, mamo, wciąż taka sama.” – Przytuliłem ją mocno.
„Ach, daj spokój, co ty pleciesz!” – machnęła ręką. „Głodni pewnie po podróży? Myjcie ręce, zaraz śniadanie.”
„Tylko uważaj na tę pannę, mamo. Niech nie korzysta za bardzo z wolności. Żadnych nocnych eskapad!” – powiedziałem, odgryzając kawał drożdżówki i mrucząc z zadowolenia.
„Daj spokój, sam w jej wieku byłeś święty?” – zaśmiała się, podsuwając mi szklankę zimowego kompotu.
„No właśnie! Babciu, opowiedz, jaki był tato. Bo mam wrażenie, iż urodził się z aureolą” – zażartowała Kinga.
Babcia znikała w kuchni, znosząc na stół smakołyki, aż nagle zerknęła przez okno.
„Herbaty gorącej ktoś chce?” – Spojrzała na nas. – „A na podwórku już czekają twoi znajomi, Kinga. Zobaczyli samochód.” – Babcia mrugnęła porozumiewawczo.
„Kto?” – Kinga podbiegła do okna.
„Najpierw zjedz” – upomniałem ją. „Poczekają.”
„Już się najadłam. Dzięki, babciu, pycha!” – Kinga przestępowała z nogi na nogę.
„No to leć, wiercipięto” – machnęła ręką babcia. – „Tylko na obiad się zjaw!”
I Kinga momentalnie zniknęła za drzwiami.
„Mamo, pilnuj jej. Z wyglądu dorosła, a w głowie wciąż wiatr hula” – powiedziałem, gdy tylko drzwi się zamknęły.
„U nas spokojnie, nie martw się.”
Następnego wieczoru wracaliśmy z Małgosią do miasta. Stojąc przy samochodzie, dawałem Kindze ostatnie wskazówki.
„Pomagaj babci. I nie wyłączaj telefonu, jasne?”
„Tato, dość, rozumiem!” – Kinga przewróciła oczami. – „Jak tak się martwisz, to może jadę z wami?”
„Wojtek, przesadzasz z tym kontrolowaniem” – wstawiła się Małgosia. – „Jedźmy, bo nocą będziemy wracać.”
Odjeżdżając, spojrzałem w lusterko na mamę i Kingę. Zerknąłem na żonę. „Spokojna. A ja się nakręcam. Kinga jest rozsądna, nic jej nie będzie. Trzeba się nauczyć odpuszczać…” – próbowałem ukoić niepokój, który nagle się we mnie zagnieździł.
Minęły trzy tygodnie. Kinga dzwoniła codziennie, opowiadając o życiu u babci. Stopniowo się uspokajałem. Aż w sobotni poranek obudził mnie telefon.
„Do pracy dzwonią?” – przez sen mruknęła Małgosia.
Sięgnąłem po komórkę. Widząc numer mamy, odebrałem natychmiast.
„Tak, mamo? Dlacz„Tak, mamo? Dlaczego tak wcześnie dzwonisz?” – zapytałem, a serce zabiło mi gwałtownie, przeczuwając nieszczęście.