Nie zjem tego skrzywiła się teściowa, patrząc z obrzydzeniem na talerz z barszczem.
Co to w ogóle jest? Weronika zmarszczyła nos, jakby podano jej wiadro śmieci.
Barszcz ukraiński uśmiechnęła się synowa, Kasia, zdejmując pokrywkę z ceramicznego garnka i nalewając gorący, aromatyczny wywar. Gotowanie z warzyw z własnego ogródka to sama przyjemność.
Nie widzę różnicy skomentowała teściowa z przekąsem. Choć spędzanie czasu w ogródku to ciężka praca!
Oczywiście zaśmiała się ciepło Kasia. Ale jeżeli to hobby, to zawsze przyjemność.
Mówisz o *swoim* hobby, nie narzuconym prychnęła Weronika, zaciskając wargi. Dla kogo ty to w ogóle ugotowałaś?
Dla nas. Nie ma tego aż tak dużo, starczy na dwa dni.
Nie tkne tej brei odparła teściowa, machając rękami i odsuwając się. To jakaś niezrozumiała papka! Weronika udała mdłości, zakrywając usta dłonią i odwracając wzrok od stołu.
Kasia spojrzała w sufit i westchnęła.
Poznała Jacka, syna Weroniki, półtora roku temu. Zakochali się od pierwszego wejrzenia i pobrali miesiąc później, bez wystawnego wesela. Zaoszczędzone pieniędzy przeznaczyli na wspólne marzenie dom pod Warszawą, który urządzali z miłością.
Weronikę Kasia widziała dotąd tylko cztery razy tyle samo, co Jacek. Trzy z tych wizyt to ona namówiła męża, żeby odwiedził matkę na święta.
Teściowa od zawsze uważała to małżeństwo za szaleństwo. Ale jej dorosły, niezależny syn nie słuchał już jej rad, więc czekała na to, co uważała za naturalny koniec.
Tylko iż koniec jakoś nie nadchodził, a to zaczynało ją wkurzać.
Nie rozumiała, co Jacek znalazł w tej przeciętnej dziewczynie, i zastanawiała się, jak Kasia go zwiodła. Przecież był przystojnym mężczyzną, otoczonym przez kobiety o wiele lepsze i bardziej atrakcyjne.
Co więcej, Weronika była typową warszawską mieszczuchą i tak samo wychowała syna. Jej macierzyńska intuicja podpowiadała, iż Jacek już ma dość tego wiejskiego życia i wystarczy mały impuls, żeby wrócił do normy.
Po tej gorzkiej lekcji na pewno znalazłby partnerkę, która naprawdę zaprzyjaźniłaby się z teściową.
Ale musiała się spieszyć, aby sprytna Kasia nie zapuściła korzeni dzieckiem!
Wymyśliła plan: zadzwoniła do synowej, żeby się zaprosić, bo nikt nie zaprosił jej na nowe wesele.
Kasia przypomniała, iż dzwoniła dwa razy, ale Weronika zawsze miała wymówki. Teściowa machnęła ręką i oznajmiła, iż przyjedzie do syna.
Dwa dni później stała w przestronnym salonie, nie mogąc ukryć oburzenia.
Przecież Jacek, tak jak ona i jego zmarły ojciec, nienawidził zup! W ich domu jadło się tylko to, co dało się rozpoznać na talerzu.
Jak Jacek mógł pozwolić, żeby ta dziewczyna tak gwałtownie przejęła kontrolę?
Czyżby rzuciła na niego urok?
Dreszcz przeszedł Weronikę. Odrzuciła myśl, iż Kasia trzyma Jacka przy sobie łóżkowymi sztuczkami.
Kasia i sztuczki?
Niemożliwe!
To na pewno czary!
Inaczej jak wytłumaczyć, iż jej syn je tę papkę?
Weronika spojrzała na synową z nienawiścią. Ta udawała świętą, a tak naprawdę powoli zabijała jej syna.
Co tu jest niezrozumiałe? Kasia ignorowała teatralne zachowanie teściowej, nalewając jej barszcz. Proste rzeczy: kapusta, cebula, marchewka, buraki według przepisu mojej babci. Brakuje tylko ziemniaków, ale następnym razem dorzucę. I trochę świeżych ziół z ogródka, z odrobiną śmietany!
No to sobie jedz tę breję! warknęła Weronika.
A pani by się przydało w tym wieku! Błonnik reguluje trawienie i poprawia florę jelitową. A jak flora jest zadowolona, to i człowiek też!
Teściowa poczerwieniała, ale nie odpowiedziała.
A czemu zmuszasz Jacka do jedzenia tego?
Kasia zmrużyła oczy.
Chyba mu smakuje.
A co ma robić, jak nie ma nic innego?
Ugotować, co lubi? Zamówić jedzenie? Iść do sąsiadki? Odwiedzić mamę? wymieniała z uśmiechem.
Na ostatnie zdanie Weronika zrobiła się jeszcze czerwona.
Nie bądź sarkastyczna! Mogłabyś chociaż z grzeczności zapytać, co lubi.
Weroniko, pytałam go wprost. Jest dorosły, umie mówić. Mówi, iż lubi wszystko.
Kłamie! Nie widzisz? Najpierw nie chciał cię martwić, teraz się po prostu zmusza!
A! Kasia przewróciła oczami. Barszcz już jest, nie wyrzucimy go. Niech się zmusi. A pani go wesprze?
Co?! teściowa otworzyła szeroko oczy.
Nie? Szkoda. Jestem pewna, iż syn doceniłby solidarność.
Ty
Kasia! Wróciliśmy! rozległ się wesoły głos Jacka z korytarza.
Do salonu wpadł biały, puszysty kłębek suczka Baska.
Aaa! Weronika krzyknęła z przerażeniem, chowając się za Kasią.
Niech się pani nie boi, to Baska. Nie gryzie, jest dobrze wychowana uspokoiła Kasia, a piesek natychmiast usiadł. Dobra dziewczynka.
Czemu wpuszczacie do domu obce psy? syknęła Weronika.
Jakie obce? To nasza. Mieszka z nami.
W domu?! To niehigieniczne! oburzyła się. A Jacek nie lubi psów!
Nie, mamo, *ty* nie lubisz psów. Cześć powiedział Jacek, wchodząc do salonu. Akurat na obiad.
Witaj, synku! Weronika stała, czekając na pocałunek w policzek, ale Jacek tylko lekko ją objął, a Kasię pocałował w usta.
No to jemy? Jacek rozpromienił się na zapach z kuchni.
Chętnie, ale tu nie ma nic do jedzenia.
Jak to?
Ugotowaliście karmę dla świń. Swoją drogą, nie mówiłeś, iż macie świnie. Pewnie śmierdzi tu jak w Warszawie na ulicy.
Jacek spojrzał na matkę, potem na Kasię, w końcu na stół.
Jego twarz stężała.
SzJacek westchnął ciężko, otworzył drzwi i powiedział: “Mamo, taxi czeka, a barszcz zostanie dla tych, którzy potrafią docenić domowe jedzenie.”