Czerwony dywan MET Gali to od lat miejsce, gdzie moda i uroda spotykają się w najbardziej ekstrawaganckim wydaniu. W 2025 roku uczestnicy wydarzenia mieli okazję zinterpretować temat „Superfine: Tailoring Black Style” – hołd dla czarnej elegancji, mistrzowskiego krawiectwa i dziedzictwa kulturowego. Ten kontekst wyraźnie wpłynął nie tylko na stylizacje, ale i na beauty looki – pełne odniesień, zaskoczeń i odwagi.
Nowa era makijażu: bez tuszu do rzęs
Jednym z najbardziej nieoczekiwanych, a zarazem przełomowych trendów tegorocznej MET Gali był całkowity brak tuszu do rzęs. W świecie, w którym długie, pogrubione rzęsy przez lata były symbolem kobiecej siły, flirciarskiej pewności siebie i ideału piękna inspirowanego Hollywood, nagła rezygnacja z tego elementu wydaje się wręcz rewolucyjna.
Gdy na czerwonym dywanie pojawiły się Zendaya, Naomi Campbell czy Tyla – każda z nich prezentując perfekcyjnie wykonturowany, przemyślany w każdym detalu makijaż oka, pozbawiony jednak choćby jednej warstwy maskary – stało się jasne, iż jesteśmy świadkami transformacji. Nowej estetyki, która odrzuca teatralność na rzecz konceptualnej czystości.
Brak tuszu nie oznacza jednak braku intensywności. Wręcz przeciwnie – spojrzenia gwiazd nabrały tajemniczości, a brwi, ich kształt i stylizacja, stały się kluczowym punktem kompozycji. Od graficznych łuków po puszystą naturalność – brwi były mapą nastrojów, emocji i siły. Skóra wokół oczu była subtelnie rozświetlona, powieki muśnięte cieniem w odcieniach beżu, różu, czasem złota – wszystko, by wydobyć naturalne piękno i pozwolić mówić strukturze twarzy.
Ten makijaż nie krzyczy. On szepcze o wolności wyboru. To odejście od oczekiwań i sztywnego kanonu. To manifest wrażliwości – ale i odważnej dekonstrukcji glamouru, która redefiniuje, czym dziś może być piękno na czerwonym dywanie. W epoce przerysowanych filtrów i perfekcji na Instagramie, ten cichy bunt bez maskary staje się głośnym krzykiem o autentyczność.
Smokey eye powraca w wielkim stylu
Smokey eye to makijażowy klasyk, który na przestrzeni dekad przechodził liczne metamorfozy – od rozmytych konturów w stylu grunge, przez perfekcyjnie zblendowane wersje lat 2000., po graficzne wariacje rodem z pokazów haute couture. Jednak w 2025 roku, na czerwonym dywanie MET Gali, ten dobrze znany motyw zyskał nową twarz. A raczej – nową ciszę.
Ciemne, matowe cienie powróciły, ale nie po to, by dominować twarz. Pojawiły się jako warstwowe, celowo nieregularne chmury pigmentu – u Sabriny Carpenter były to chłodne grafity i przydymione brązy, u Amandli Stenberg odcienie głębokiego fioletu z nutą burgunda. Zamiast klasycznej równowagi „mocne oko, delikatna reszta” – tu wszystko było subtelne, przemyślane, spójne. Cienie rozpływały się w skórze jak dym – nie po to, by szokować, ale by hipnotyzować.
Najbardziej zaskakującym elementem tych stylizacji był jednak brak tuszu do rzęs. To, co kiedyś byłoby uznane za niedokończony makijaż, teraz stało się świadomym wyborem artystycznym. Bez wachlarzy rzęs spojrzenie zyskało na sile – było bardziej miękkie, bardziej ludzkie. Zamiast teatralnej oprawy, dostaliśmy emocjonalną głębię.
Smokey eye 2025 nie błyszczy – on pulsuje. Nie gra pierwszych skrzypiec – tworzy nastrój. Jest jak ścieżka dźwiękowa w filmie: buduje napięcie, nie zajmując centrum kadru. W tym sezonie stał się symbolem równowagi pomiędzy klasyką a dekonstrukcją, pomiędzy techniką a ekspresją. Jego nowe wcielenie mówi jasno: nie musisz krzyczeć, żeby zostać zauważoną.
Fryzury inspirowane latami 20. i dandyzmem
W tym roku czerwony dywan MET Gali był niczym scena teatralna, na której fryzury odegrały role głównych bohaterek – pełnych niuansów, historycznych odniesień i narracyjnej głębi. Choć stylizacje beauty często bywają podporządkowane modzie, tym razem to właśnie włosy przejęły kontrolę nad opowieścią, stając się subtelnym, ale potężnym komentarzem kulturowym.
Tyla, której obecność była jedną z najbardziej dyskutowanych, pojawiła się z rzeźbiarską fryzurą przypominającą piaskową formę – krótką, ascetyczną, niemal medytacyjną. Jej stylizacja była nie tylko hołdem dla rzemiosła afro hair art, ale także komentarzem na temat nietrwałości i siły jednocześnie. Przypominała dzieło z naturalnego materiału: delikatne, ale niezłomne.
Zendaya z kolei, ikona współczesnego metamorfozowania kobiecości, zagrała na dwóch kontrastujących rejestrach. Najpierw pojawiła się z gładko upiętymi włosami, eleganckimi i szlachetnymi – fryzurą inspirowaną latami 20., która układała się jak tkanina haute couture. Następnie zaprezentowała look niemal teatralny: fryzurę stylizowaną na perukę z końca XIX wieku, przypominającą postać wyjętą z epoki wiktoriańskiej opery. W obu przypadkach Zendaya nie tylko eksperymentowała z formą – ona tworzyła ikony.
Gwendoline Christie natomiast była uosobieniem retro szyku w jego najwyższej formie. Jej srebrne, gładko zaczesane fale przypominały fryzury Marlene Dietrich i ekranowych diw złotej ery Hollywood. Ale nie chodziło wyłącznie o styl – to był manifest mocy kobiety dojrzałej, pewnej siebie, mistrzowsko poruszającej się po granicy między klasyką a współczesnością.
Wszystkie te fryzury łączyła jedna rzecz: obsesyjna dbałość o detal i świadome odwołanie do przeszłości – tej zapisanej w sztuce fryzjerskiej, kulturze afroamerykańskiej, europejskiej awangardzie i modzie międzywojnia. To nie były tylko uczesania. To były kapsuły czasu, rzeźby z włosów, które opowiadały o tożsamości, dziedzictwie i wolności reinterpretacji.
Poniżej znajdziecie galerię z najpiękniejszymi makijażąmi i fryzurami tego wieczoru!