Nie spodziewałam się, iż córka męża z pierwszego małżeństwa stanie mi się naprawdę bliska.

polregion.pl 4 dni temu

Nigdy nie przypuszczałem, iż córka mojego męża z pierwszego małżeństwa stanie mi się tak bliska.

Gdy pierwszy raz usłyszałem o ich rozwodzie, pomyślałem: no cóż, typowa historia – charakterami nie wyszło. Ale im więcej Andrzej opowiadał o swoim poprzednim związku, tym bardziej zdumiewało mnie, jak zniósł to wszystko. Jego była żona, Katarzyna, zupełnie nie radziła sobie z domem. Nie gotowała, nie sprzątała, skupiała się tylko na telefonie i paznokciach. Ratowały ich tylko pierogi z marketu i czasem jedzenie na wynos. W końcu Andrzej się poddał i sam zaczął gotować po pracy. Potem wprowadziła się teściowa – i wszystko się rozpadło.

Poznałem Andrzeja, gdy już od roku mieszkał sam, a jego mała Zosia skończyła sześć lat. Bał się, jak ułożą się nasze relacje. Ja od początku wiedziałem: jeżeli chcemy być razem, muszę zaakceptować jego przeszłość i Zosię. Najpierw tylko wspólnie wybieraliśmy dla niej prezenty, rozmawialiśmy o niej. Poznaliśmy się dopiero po ślubie, ale od razu skradła moje serce. Wesoła, radosna, z błyszczącymi oczami – weszła mi w życie jak burza.

Pierwsze jej urodziny świętowaliśmy razem. Potem były wakacje, spacery, parki, wspólne oglądanie filmów… Zosia coraz częściej zostawała u nas. Jej matka nie protestowała – dużo pracowała, była zmęczona, a babcia dziewczynki przejmowała coraz więcej obowiązków. Rozumiałem, iż to choćby lepiej. Z Andrzejem zaczęliśmy planować przyszłość, wiedząc, iż Zosia jest teraz częścią naszej rodziny.

Ale po kilku miesiącach ciepła codzienność zderzyła się z rzeczywistością. Zauważyłem, iż Zosia zupełnie nie zna się na domowych sprawach. Nie umyje po sobie talerza, nie potrafi choćby zagotować wody. Czekałem cierpliwie, nie chcąc psować relacji. Andrzej, widząc moje zmęczenie, sam gotował, nakrywał do stołu. Ale wiedziałem, iż tak nie może być – nie wychowamy dorosłej osoby, jeżeli będziemy wszystko robić za nią.

W końcu wybuchnąłem. Pewnego wieczoru poprosiłem Zosię, żeby umyła swój talerz. Spojrzała na mnie, jakbym kazał jej wejść na Rysy. Nie wytrzymałem – powiedziałem jej wszystko, ostro, bez ogródek. Po chwili zrozumiałem, iż przesadziłem. Pogadaliśmy szczerze, przeprosiłem. I wtedy coś się zmieniło. Zosia spojrzała na mnie nie jak na obcego wujka, ale jak na kogoś, komu naprawdę na niej zależy.

Pewnego dnia stało się coś, co przewróciło nasz świat do góry nogami. Wyszedłem załatwić sprawy, Andrzej był w pracy. Zosia została sama i postanowiła zrobić nam niespodziankę – upiec kurczaka. Nie było całego, więc wzięła filet. Wsypała do niego całą sól, jaką znalazła w domu. Gdy wróciłem, kuchnia była w chaosie, a jedzenie – surowe i niejadalne. Wpadłem w złość. Nakrzyczałem, kazałem jej iść kupić sól. Wróciła… z dziesięciokilogramowym workiem. Mała dziewczynka stała przede mną z tym ciężarem w rękach, a mnie łzy same napłynęły. W tamtej chwili zrozumiałem – ona się stara. Dla nas. By być częścią naszej rodziny.

Od tamtej pory wziąłem Zosię pod swoje skrzydła. Uczyliśmy się gotować razem. Początki były nieporadne, ale teraz sama przygotuje kolację. U siebie w domu dzieli kuchnię z babcią. Gotuje, sprząta, pomaga.

Niedawno nasz syn, Wojtek, skończył roczek. To Zosia upiekła dla niego ciasteczka z jego imieniem. Podeszła nieśmiało, podała mi pudełko, a ja ledwo powstrzymałem łzy. Nie ze wzruszenia – z dumy. Ze świadomości, iż to nie poszło na marne. Ta dziewczynka to nie tylko córka mojego męża. Stała się moja. Bliska. Prawdziwa część naszej nowej rodziny.

Wiem, iż wiele jest historii, w których macochowie i pasierbice nie znajdują wspólnego języka. Ale jestem szczęśliwy, iż nasza historia jest inna. Były błędy, były łzy. Ale teraz mamy zaufanie, szacunek i miłość. A czego więcej potrzeba prawdziwej rodzinie?

Idź do oryginalnego materiału