— Czy ty w ogóle komuś potrzebna, stara jędzo? Tylko wszystkim ciężysz. Chodzisz tu i śmierdzisz. Gdybym miała wybór, to bym cię… Ale muszę cię znosić. Nienawidzę!
Wiktoria o mało się nie zakrztusiła herbatą. Właśnie rozmawiała przez wideorozmowę z babcią, Ireną Stanisławową. Ta na chwilę wyszła z kadru.
— Poczekaj, słoneczko, zaraz wrócę — powiedziała, podnosząc się z fotela z lekkim stęknięciem i wyszła na korytarz.
Telefon został na stole. Kamera i mikrofon były włączone. Tymczasem Wiktoria przeniosła wzrok na ekran komputera. I wtedy… to się stało. Głos, dochodzący z korytarza.
Wiktoria pomyślała, iż jej się wydawało. Pewnie tak by zostało, gdyby nie spojrzała na telefon. Po odgłosie drzwi ktoś wszedł do pokoju. Na ekranie najpierw pojawiły się obce dłonie, potem kawałek boku, w końcu – twarz.
Agata. Żona brata. Tak, głos też był jej.
Kobieta podeszła do łóżka babci, uniosła poduszkę, potem materac, sięgnęła ręką pod spód.
— Siedzi tu, herbatkę sobie pije… Żeby już wreszcie zdechła, słowo daję. Po co się tak męczyć? I tak nikomu nie jesteś potrzebna, tylko powietrze zawłaszczasz i metry zajmujesz… — mamrotała synowa.
Wiktoria nie drgnęła. Na kilka sekund zapomniała, jak oddychać.
Agata wyszła, nie zauważywszy kamery. Chwilę później wróciła babcia. Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech nie sięgnął jej oczu.
— No i jestem. A tak w ogóle, nie pytałam. Jak w pracy? Wszystko dobrze? — zapytała, jak gdyby nigdy nic.
Wiktoria krótko skinęła głową. Wciąż próbowała przetrawić to, co usłyszała, choć w środku wszystko wrzało, by po prostu wstać i wyrzucić tę bezczelną dziewczynę za drzwi. Natychmiast.
Irena Stanisława zawsze wydawała się Wiktorii kobietą z żelaza. Nie, nigdy nie podnosiła głosu. Ale w niej była ta nauczycielska stanowczość, wykuwana przez lata w szkolnych salach, w rozmowach z dziećmi i ich rodzicami.
Czterdzieści lat uczyła literatury. Uwielbiali ją uczniowie – Irena potrafiła choćby klasykę przedstawić w fascynujący sposób.
Gdy zmarł dziadek, nie załamała się, ale jej idealna postawa zamieniła się w lekką zgarbioną sylwetkę. Rzadziej wychodziła na dwór, częściej chorowała. Uśmiech nie był już tak szeroki. Ale Irena nie straciła swojej żywotności. Uważała, iż każdy wiek jest piękny, i cieszyła się życiem choćby teraz.
Wiktoria zawsze kochała babcię za to, iż przy niej czuła się bezpiecznie. Z nią żaden problem nie był straszny – poradzi sobie ze wszystkim. Kiedyś oddała wnukowi dom letniskowy, by mógł opłacić studia, a wnuczce – ostatnie oszczędności, które ta przeznaczyła na kredyt hipoteczny.
Gdy brat Wiktorii, Krzysiek, po ślubie narzekał na drogi wynajem, babcia sama zaproponowała pokój. Mówiła, iż w trzy pokojach miejsca wystarczy, a przy okazji będzie miała opiekę. A nuż ciśnienie skoczy albo cukier się rozreguluje?
— I tak sama się nudzę. A młodym pomoc się przyda — mówiła z entuzjazmem.
Od Krzysztofa oczekiwano opieki, a Wiktoria tymczasem pomagała babci z zakupami, lekami, a choćby opłatami. Pensja na to pozwalała, a sumienie nie pozwalało stać z boku. Czasem dawała gotówkę, czasem przelewała pieniądze na konto, a czasem, znając babcię i jej nawyk oszczędzania „na czarną godzinę”, sama przywoziła jedzenie. Wnuczka kupowała ryby, mięso, nabiał, owoce. Wszystko, by babcia jadła zdrowo.
— To twoje zdrowie. Zwłaszcza przy tej cukrzycy — mówiła Wiktoria.
Babcia dziękowała, ale odwracała wzrok. Jakby było jej wstyd „zawracać głowę”.
Agata, żona Krzysztofa, od początku wydawała się Wiktorii podejrzana. Miękkie słówka, przesadna uprzejmość, a w oczach – chłód. Oceniające spojrzenie, bez ciepła i szacunku. Ale Wiktoria się nie wtrącała. To nie jej sprawa. Pytała tylko babcię, czy wszystko w porządku.
— Wszystko dobrze, kochanie — zapewniała Irena. — Agata gotuje, dom trzyma w czystości. Młoda jeszcze, no ale co. Doświadczenie przyjdzie z czasem.
Teraz Wiktoria wiedziała: to kłamstwo. Przy ludziach Agata była cichutką owieczką. Ale gdy nikogo nie było…
— Babciu, wszystko słyszałam… Co to miało być?
Babcia zastygła na chwilę, jakby źle usłyszała, potem odwróciła wzrok.
— To nic, Wic— To nic, Wic, tylko Agata jest zmęczona – westchnęła Irena. — U nich teraz trudny okres, Krzysiek ciągle na wyjazdach, więc się wyładowuje.
Wiktoria zmrużyła oczy, przyglądając się babci jakby widziała ją pierwszy raz. Dostrzegała każdą nową zmarszczkę, widząc, iż w spojrzeniu Ireny już nie ma dawnej werwy. Upartość pozostała, zmęczenie także, ale pojawiło się coś nowego. Strach.
— Wyładowuje się? Babciu, ty w ogóle słyszałaś, co ona do ciebie mówiła? To nie jest wyładowanie. To…
— Wic… — przerwała jej Irena Stanisława. — Nie jest mi trudno wytrzymać. No co tam, ponarzekała. Młoda jest, gorąca krew. A ja naprawdę jestem stara. Nie potrzebuję wiele.
— Dobrze. Babciu. Nie rób ze mnie idiotki – nie wytrzymała Wiktoria. — Albo mi teraz wszystko mówisz, albo wsiadam w samochód i jadę do ciebie. Wybieraj.
Babcia zamilkła na kilka sekund. W końcu ciężko westchnęła, opuściła ramiona i poprawiła okulary. Iluzja pękła. Teraz Wiktoria widziała przed sobą nie zawsze uśmiechniętą, silną kobietę, ale zastraszoną staruszkę.
— Nie chciałam mówić — zaczęła Irena. — Ty masz pracę, swoje sprawy. Po co ci te kłótnie? Myślałam, iż się jakoś ułoży…
Okazało się, iż sprawa z Agatą była o wiele dłuższa i brudniejsza, niż Wiktoria sobie wyobrażała.
Młodzi wprowadzili się do Ireny z wielkimi walizkami i planami, by w pół roku uzbierać na wkład do mieszkania. Babcia na początku choćby się cieszyła. Dom ożył – rano słychać było kroki, w kuchni ciągle ktoś gotował. Były rozmowy i śmiech, choć trochę wymuszone. Agata na początku się starała – piekła ciasta, podawała babci herbatę, parę razy choćby zawiozła ją do przychodni.
Ale gdy Krzysiek wyjechał na delegację, wszystko się zmieniło.
— Najpierw stała się po prostu rozdrażniona — opowiadała Irena. — Myślałam, iż to przez Krzyśka. Potem zaczęła zabierać jedzenie dla siebie. Mówiła, iż i tak kupujesz za dużo. Że ona potrzebuje więcej, przecież musi myśleć o dziecku, iż jest młoda. No a ja… Co ja? Mi kilka trzeba, schudnę nawet.
Okazało się, iż Agata wyprosiła u babci pożyczkę. Irena dała jej pieniądze, które Wiktoria zostawiała na leki. Za nie Agata kupiła sobie małą lodówkę, postawiła w swoim pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Wszystko, co dobre, co przywoziła Wiktoria, lądowało tam.
Pieniędzy oczywiście nikt nie oddał. Wręcz przeciwnie – z czasem Agata zaczęła przeszukiwać kryjówki Ireny i zabierać jej oszczędności.
— Telewizor mi zabrała. Powiedziała, iż psuje wzrok — babcia otarła łzy palcami. — Internet też często wyłącza. A ja… ja przecież dzwonię, czytam wiadomości, przepisy oglądam… Czasem czuję się jak w więzieniu.
— A Krzyśkowi nic nie mówiłaś? — spytała Wiktoria.
Babcia pokręciła głową.
— Powiedziała, iż jeżeli cokolwiek powiem, to… opowie wszystkim, iż przez mnie straciła dziecko. Że ja jej nerwy rujnuję. A ja nie wiem nawet, czy w ogóle była w ciąży. Ale mówiła, iż wszyscy będą jej współczuć, a mnie nienawidzić.
Wiktoria znów nie wiedziała, co powiedzieć. Chciało jej się krzyczeć, przeklinać synową. Ale zamiast tego powiedziała tylko:
— Babciu, nikt nie ma prawa tak się do ciebie odnosić. Nikt. Ani młodzi, ani starzy, ani swoi, ani obcy.
Babcia rozpłakała się. Wiktoria łagodnie ją uspokajała, choć sama już wiedziała – nadchodzi burza. Nie zamierzała milczeć.
Pół godziny później Wiktoria z mężem jechali już do Ireny. Opowiedziała mu po drodze, co się dzieje. Na początku nie mógł uwierzyć, ale nie miał powodu, by wątpić w słowa żony.
Babcia otworzyła drzwi od razu. Nerwowo gniotła w palcach kawałek materiału i nie patrzyła im w oczy.
— Ojej, czemu bez telefonu? Postawiłabym chociaż czajnik…
— Nie przyjechaliśmy na herbatę, babciu — spokojnie odpowiedziała Wiktoria. — Przyjechaliśmy po sprawiedliwość. Gdzie Agata?
— Wyszła gdzieś. Nie zdaje mi przecież raportu… No ale wchodźcie, skoro już jesteście.
Irena Stanisława cofnęła się, przepuszczając ich. Wiktoria od razu poszła do kuchni. Lodówka była niemal pusta: kilka przeterminowanych kartoników mleka, parę jajek, ogórki kiszone w słoiku, pokryte pleśnią. W zamrażarce – tylko lód.
Wiktoria spojrzała na męża, a ten skinął głową. Działali szybko. Pokój Agaty, jak się spodziewali, był zamknięty. Zamek tani, prosty. Mąż otworzył go jednym ruchem śrubokręta.
Agata miała tam lodówkę. W środku Wiktoria znalazła jogurty, które przywiozła babci kilka dni wcześniej. I jeszcze ser, domową kiełbasę, pomidory, ogórki.
Wiktoria gotowała się ze złości, ale starała się panować nad sobą. Z mężem wrócili do „zasadzki” – do pokoju babci.
Agata wróciła pół godziny później.
— Kto otwierał moje drzwi?! — wrzasnęła i już zacisnęła pięści.
Ale wtedy z pokoju Ireny wyszła Wiktoria.
— Ja.
Agata oniemiała, jej oczy biegały nerwowo. Przez chwilę milczała, ale potem znów spróbowała wrócić do swojego chamstwa.
— Ty w ogóle kim jesteś, żeby się wpierdalać do mojego pokoju?
Wiktoria podeszła do niej blisko i spojrzała z góry. Synowa była wyraźnie niższa.
— Ja jestem wnuczką właścicielki tego domu. A ty kim jesteś? — zmrużyła oczy. — Masz dziesięć minut na spakowanie się. Inaczej swoje graty będziesz zbierać spod okien. Jasne?
— Krzysiowi powiem!
— Mów komu chcesz! Krzyśka tu nie ma. A jeżeli będzie trzeba – wywlekę cię za włosy.
Agata prychnęła, ale rzuciła się do pokoju i zaczęła pakować rzeczy w pośpiechu. Przeklinała, próbowała obrazić Wiktorię, ale ta stała nieruchomo, z kamienną twarzą.
Babcia stała w przedpokoju, ocierając łzy ręką.
— Wic… Po co tak… Awantura, ludzie usBabcia w końcu przestała płakać, a uśmiech, który dawno nie gościł w jej oczach, powrócił, gdy w domu znów zapanował spokój i było w nim tylko ciepło rodzinnej bliskości.