Nie pojawili się na moim jubileuszu, mimo iż podarowałam im mieszkanie, które podobno jest za małe.

polregion.pl 1 miesiąc temu

Przygotowywałam się do swoich sześćdziesiątych urodzin z całego serca, pełna emocji. Na tydzień przed świętem zaczęłam kupować produkty, planować menu, marzyłam, jak spędzę ten dzień wśród najbliższych. Pragnęłam ciepła, rodzinnej atmosfery, szczerych uśmiechów. Mieszkam z młodszą córką — Olą, ma już trzydzieści lat, ale wciąż nie wyszła za mąż. Mam też starszego syna — Krzysztofa, ma czterdzieści lat, od dawna jest żonaty i ma córeczkę.

Chciałam, żeby przy jednym stole zebrali się wszyscy — Ola, Krzysztof, jego żona Agata i moja wnuczka Zosia. Wszystko zorganizowałam — nagotowałam ulubionych potraw: gołąbki, schabowego, kilka sałatek, ciasta i oczywiście tort. Wcześniej wszystkim powiedziałam, iż świętujemy w sobotę, żeby nikt nie miał innych planów.

Ale w sobotę nikt nie przyszedł.

Dzwoniłam do syna — nie odbierał. Im bliżej wieczora, tym ciężej było mi na sercu. Zamiast śmiechu i rozmów — cisza. Zamiast toastów — łzy. Nie mogłam choćby usiąść do stołu, nie znosiłam tej pustki. Całe mieszkanie pachniało jedzeniem, a jednocześnie wypełniał je chłód zdrady. Wieczorem po prostu rozpłakałam się jak dziecko. Ola próbowała mnie pocieszyć, ale nie mogłam się uspokoić.

Następnego ranka nie wytrzymałam. Wstałam wcześnie, spakowałam resztki jedzenia z przyjęcia i pojechałam do syna. Myślałam — może coś się stało, może mieli istotny powód.

Otworzyła mi Agata. Senna, w szlafroku. I bez cienia euforii zapytała:
— Po co pani przyszła?

W środku wszystko we mnie zamarło. Weszłam do środka. Krzysztof dopiero się budził. Zaproponował herbatę, a ja, powstrzymując urazę, zapytałam:
— Dlaczego wczoraj nie przyszliście? Dlaczego nie daliście znać? Dlaczego ignorowaliście moje telefony?

Syn spuścił wzrok, milczał. Ale Agata się odezwała. I z taką miną, jakby to wszystko od dawna w niej wrzało:
— W ogóle nie chcieliśmy przychodzić. Nie mamy nastroju na świętowanie. Mamy problemy. Mamy… kawalerkę, którą nam pani „wspaniałomyślnie” podarowała. A sama zostałaś w trzypokojowym. Nam brakuje miejsca, przez to choćby nie planujemy drugiego dziecka. Po prostu oddałaś nam stare mieszkanie, a sobie zostawiłaś lepsze.

Zamarłam. Myślałam, iż mi się wydaje.

Przypomniałam sobie, jak żyliśmy we trójkę w tej trzypokojówce. Ja, Krzysztof i Ola. Jak mój mąż wyjechał kiedyś za granicę i zniknął — bez listów, bez telefonów. Jak sama ciągnęłam dzieci. Jak rodzice pomogli kupić to mieszkanie, w którym teraz mieszkam. Jak przez siedem lat znosiłam ciasnotę, bo chciałam, żeby syn z żoną mieli swoje miejsce. Oni zajmowali jeden pokój, Ola drugi, a ja żyłam w przechodnim. Kiedy urodziła się Zosia, opiekowałam się nią, jak tylko mogłam. A gdy moja teściowa zmarła, zostawiając mi w spadku maleńkie, zrujnowane mieszkanie, zrobiłam tam remont i oddałam je synowi — żeby wreszcie żyli osobno.

I po latach słyszę, iż moja ofiara była niewystarczająca.

Że podobno zostawiłam sobie „lepsze”. Że oni są nieszczęśliwi. Że to moja wina.

Wracałam do domu z gulą w gardle. Jakby całe moje życie — cały wysiłek, nieprzespane noce, troska — były nikomu niepotrzebne. Ludzie nie tylko zapominają o dobru. Zaczynają uważać, iż wszystko im się należy.

Straciłam najlepsze lata dla dzieci. Pracowałam bez odpoczynku, zrezygnowałam z własnego życia, z siebie. I co w zamian? Na moje urodziny nie przyszli choćby z grzeczności. Nie zadzwonili. Nie przeprosili. Byli zajęci swoją pretensją — pretensją o „nie to mieszkanie”.

Wiecie, nie jest mi smutno dlatego, iż zostałam sama w tak istotny dzień. Ale dlatego, iż kochałam swoją rodzinę bardziej niż siebie. A im było mało. Nie chodzi o mieszkanie. Oni, jak się zdaje, chcieli — wszystkiego.

Ten dzień nauczył mnie jednego: przestać oczekiwać wdzięczności. Nauczyć się stawiać siebie na pierwszym miejscu. I już nie poświęcać się dla tych, którzy tego nie doceniają.

Idź do oryginalnego materiału