— Nie podobam się twojej mamie. Dlaczego? Nigdy nic złego jej nie zrobiłam — zapytała Ewa.
— Krzysiu, gdzie tak pędzisz? Zjedz spokojnie — surowo powiedziała Weronika Stanisławowa.
— Mamo, spóźnię się — Krzysztof odgryzł pół kanapki, popił kawą i wybiegł z kuchni.
— Tak to sobie żołądek zepsujesz — mruczała Weronika Stanisławowa, dreptając za synem na swoich krępych nóżkach. — Do tej swojej Ewy ci śpieszno? I co ty w niej znalazłeś? Kinga to przecież piękna, pełna wdzięku dziewczyna, a do tego w tobie zakochana. Ona byłaby dla ciebie lepszą partią. Wyglądalibyście razem jak z obrazka.
Krzysztof milczał, wiążąc buty, przeżuwając resztę kanapki.
— Jak mały chłopiec — pokiwała głową matka. — Twoja Ewa poczekałaby te pięć minut, nie umarłaby.
— Mamo, przestań — Krzysztof wyprostował się, poprawił koszulkę. — To moje życie. Sam zdecyduję, kto mi odpowiada.
— No tak, zdecydujesz. A potem będziesz żałował, tylko iż będzie za późno. Taka piękna dziewczyna długo sama nie postoi… — Ostatnie słowa Weronika Stanisławowa rzuciła już w zamknięte drzwi.
Skrzywiła się i powłóczyła nogami z powrotem do kuchni. Dokończyła synową kanapkę, wpatrując się w ścianę. Potem z zawzięciem zabrała się do szorowania kuchenki. Kiedy była zdenerwowana lub zirytowana, zawsze zaczynała sprzątać.
Gdy zadzwonił dzwonek, pomyślała, iż to Krzysztof czegoś zapomniał. Poszła otworzyć, ale zamiast syna w drzwiach stała Ewa. Chuda dziewczyna uśmiechała się, patrząc na nią swoimi wielkimi szarymi oczami — jak dziecko czekające na obiecane cuda.
— Dzień dobry, Weroniko Stanisławowo. A Krzysztof…
— Wymknął się pięć minut temu. Minęliście się? — zapytała Weronika Stanisławowa, naciągając usta w uśmiechu. Trudno było powiedzieć, czy cieszy ją ta wizyta, czy raczej to, iż może sprawić dziewczynie przykrość.
— Szkoda. Proszę mu powiedzieć, iż byłam. Wyjeżdżamy z mamą do babci. Została zabrana do szpitala.
— Powiem. A dlaczego sama nie zadzwonisz?
— Próbowałam. Ma wyłączony telefon.
Weronika Stanisławowa zawsze prosiła, by w domu wyłączał dźwięk. Twierdziła, iż od ciągłych połączeń dostaje migreny.
Gdy po dwudziestu minutach Krzysztof wrócił przygnębiony, matka zapytała z przekąsem:
— Co tak prędko, synku?
— Jej nie było. I w domu też jej nie ma. Mamo, Ewa nie przychodziła?
— A miała? — udała zdziwienie. — Wiesz, różnie bywa. Twoja Ewa nie zniknie, przyjdzie.
Później Krzysztof poszedł na trening, a Weronika Stanisławowa, po lśniącej kuchence, wyruszyła na zakupy. Tam natknęła się na Kingę, dawną koleżankę syna.
Matka uważała, iż dla kobiety uroda to istotny atut. A Kinga była naprawdę piękna — nie jak ta wychudzona, wielkooka Ewa. A gdy dodać, iż jej ojciec pracował w urzędzie miasta… To już otwierało drzwi do lepszego życia. Syn nie mógł przecież całe życie być tylko sportowcem. Nie była chciwa, ale nie zamierzała zostawiać przyszłości jedynaka przypadkowi.
— Witaj, Kinguniu — zawołała słodkim głosem. — Dawno cię nie widziałam.
— Dzień dobry. Z chęcią bym wpadała, ale Krzysztof ma teraz tę swoją dziewczynę — odparła Kinga, nadymając usta.
— Ach, daj spokój. Może sama powinnaś być bardziej stanowcza? Zaproś go do kina, na spacer.
— Próbowałam, ale zawsze jest zajęty.
— Wiem, czym jest zajęty — machnęła ręką Weronika Stanisławowa. — Swoją drogą, Ewa wyjechała dziś rano. Na tydzień. Więc nie marnuj czasu. Wpadnij dziś wieczorem, napijemy się herbaty.
Kinga rzeczywiście przyszła. Matka wymknęła się do kuchni „zaparzyć wodę”, znacząco wskazując wzrokiem na pokój syna. Kinga zapukała i weszła. Krzysztof leżał na kanapie, wpatrzony w sufit.
— Cześć. Spotkałam dziś twoją mamę w sklepie. Zaprosiła mnie. Co taki smutny? Może pójdziemy do kina? Pogoda piękna.
— Kinga, jestem po treningu, padam. Innym razem, dobrze? — niechętnie usiadł.
— No dobra, trzymam cię za słowo — zgodziła się lekko.
Usiadła na kanapie i zaczęła wypytywać o treningi, zawody — o wszystko, co poza Ewą interesowało Krzysztofa. Potem pili herbatę w kuchni, a Weronika Stanisławowa zasugerowała, iż syn powinien odprowadzić Kingę, bo takiej pięknej dziewczynie niebezpiecznie chodzić samej po ciemku…
***
Ewa uwielbiała babcię. To przez nią poszła na medycynę. Babcia często chorowała, ale nienawidziła lekarzy.
— Jak dorosnę, sama cię będę leczyć — mówiła jako dziecko.
Teraz była już po czwartym roku.
Lekarz uspokoił — nic poważnego, tydzień obserwacji i babcia wróci do domu. Ewa ucieszyła się i spakowała.
— Gdzie tak się wybierasz? Masz przecież wolne — burknęła matka.
— Mamo, babci jest lepiej. Zostaniesz z nią, a jak Krzysztof wyjedzie na zawody, ja przyjadę cię zmienić.
— No dobrze, jedź — westchnęła matka.
„Krzysztof to dobry chłopak. Ale nie warto tak za nim biegać…” — pomyślała, wspominając własną młodzieńczą miłość. Wydawało się, iż to na wieki. A gdy Ewa miała osiem lat, ojciec odszedł. „Może córce się uda. Oby…”
Ewa wróciła i od razu pobiegła do Krzysztofa.
Drzwi otworzyła Weronika Stanisławowa. Dziewczyna uderzyła w jej nieprzychylne spojrzenie jak w mur.
„Znowu ta natrętna. Ledwo Krzysztof i Kinga zaczęli się zbliżać…” — pomyślała, ale uśmiechnęła się kwaśno i oznajmiła, iż syna nie ma i nie wie, kiedy wróci.
— Powiem, iż byłaś — rzuciła, zamykając drzwi.
Ewa znów wybrała numer Krzysztofa. Nie odbierał. Celowo nie powiedziała, iż wróci wcześniej — chciała zrobić niespodziankęPo wielu latach, już jako szczęśliwe małżeństwo, Ewa i Krzysztof często wspominali te trudne początki, śmiejąc się z nieporozumień, które omal nie zniszczyły ich miłości.