Wieczór dobiegał końca, a w mieszkaniu, gdzie mieszkali Zosia, jej mąż Marek i teściowa Halina, zwykle panowała cisza. Ale tego dnia od rana nic nie szło po ich myśli. Dwulatek Kuba marudził, Halina bez przerwy znajdowała powody do narzekań, a Zosia czuła się wyczerpana. Starała się jak mogła: gotowała ulubione dania teściowej, sprzątała, opiekowała się Kubą. Ale zadowolić Halinę było niemożliwe.
Zosia, znowu źle złożyłaś ręczniki warknęła Halina, przechodząc koło łazienki. Ile razy mam ci powtarzać, żeby róg był skierowany do siebie, a nie od siebie?
Albo:
Źle ubrałaś dziecko, Zosia! Na dworze jest zimno, a ty go w taką cienką bluzkę! Zachoruje!
Zosia tylko wzdychał. Nie kłóciła się, znosiła wszystko w milczeniu, mając nadzieję, iż z czasem się pogodzą, iż Halina przyzwyczai się do niej, do Kuby, do ich wspólnego życia. Marek, gdy sytuacja stawała się nie do zniesienia, zwykle milczał. jeżeli Zosia próbowała się poskarżyć, odpowiadał obojętnie:
No, po prostu nie zwracaj na to uwagi, Zosia. Mama jest starsza, ma nerwy.
Zosia szykowała niespodziankę na ich rocznicę ślubu. Zamówiła mały tort, kupiła Markowi nowy skórzany pasek, o którym od dawna marzył. Chciała zorganizować kameralny wieczór, tylko dla nich trójki z Kubą, oczywiście.
W dzień rocznicy, gdy kolacja była już prawie gotowa, a Kuba na szczęście zasnął, Halina urządziła kolejną scenę. Tym razem dlatego, iż Zosia, jej zdaniem, przesoliła zupę. Chociaż smakowała zupełnie normalnie.
To się nie nadaje do jedzenia! krzyczała teściowa, uderzając łyżką w stół. Co, chcesz nas otruć? Zosia, ty w ogóle nie potrafisz gotować!
Zosia stała przy kuchence, ściskając w dłoni chochlę. Rocznica, tort, niespodzianka wszystko poszło na marne. Spojrzała na Marka, który siedział przy stole, z opuszczonym wzrokiem. Czekała, iż w końcu coś powie, iż ją obroni, iż położy kres tej absurdalnej sytuacji. Ale on milczał.
Marku powiedziała cicho. Powiesz coś?
Wstał, wolno wyszedł z kuchni do przedpokoju. Zosia poszła za nim.
Mama ma rację odezwał się Marek, nie patrząc na nią. Zawsze coś robisz nie tak.
W oczach Zosi zabłysły łzy. To była ostatnia kropla. Patrzyła na męża, a on wpatrywał się w ścianę.
Ty w ogóle rozumiesz, co mówisz? jej głos zadrżał. Mamy dzisiaj rocznicę! Ja ja się starałam! A twoja matka
Marek gwałtownie się odwrócił. W jego oczach nie było gniewu, tylko zmęczenie i obojętność.
Nie podoba ci się moja matka wynoś się.
Te słowa padły tak zwyczajnie, tak codziennie, iż Zosia choćby nie od razu zrozumiała ich wagę. Wypowiedział je, jakby dawał radę, a nie wydawał wyrok. Potem odwrócił się i poszedł do pokoju. Kolacja była zepsuta. Rocznicowy wieczór zniszczony. Wszystko.
Zosia siedziała na łóżku w ich sypialni, tuląc śpiącego Kubę. Łzy wyschły, zostawiając słone ślady na skórze. Była w szoku. Powiedział: Wynoś się. Czy on mówił poważnie? To przecież ich dom. Ich rodzina. Czy naprawdę jest gotów tak łatwo z niej zrezygnować? Z niej, z syna? Nie pakowała walizki. Po prostu nie wierzyła, iż to na serio. Zdawało się, iż to koszmarny sen, który skończy się rano.
Minął dzień. Potem kolejny. Marek nie przeprosił. Zachowywał się chłodno, zdystansowany. Wracał z pracy, jadł w milczeniu, potem szedł do swojego pokoju albo siadał do komputera. Prawie z nią nie rozmawiał. Z Kubą bawił się bez entuzjazmu.
Gdy Zosia próbowała nawiązać rozmowę, machnął ręką.
Mama jest bardzo obrażona. Mówi, iż ją znieważyłaś.
Ja ją znieważyłam? Zosia nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ona na mnie nakrzyczała przez zupę!
To nieważne odparł ostro. Wszystko zależy od ciebie. Zrób pierwszy krok. Przeproś. Wtedy może ci wybaczy.
W jego słowach nie było chęci pojednania. Tylko ultimatum. I Zosia zaczęła rozumieć. To nie był jej dom. Była tu tylko tolerowana, dopóki była wygodna, dopóki spełniała wszystkie oczekiwania. Gdy przestała być idealna, można ją było po prostu wyrzucić, jak niepotrzebny przedmiot. Strach, który czuła pierwszego dnia, zastąpiła głucha, dusząca świadomość. To nie była rodzina. To była gra w jednostronną lojalność. Ona miała być lojalna wobec Marka, jego matki, ich kaprysów. A oni nie musieli jej niczego.
Spojrzała na śpiącego syna. Nie było tu dla niego miejsca. Nie było tu miejsca dla niej. Ten dom, ta atmosfera niszczyły ją. Powoli, ale nieubłaganie. A Marek, jej mąż, tylko na to patrzył. I, jak się okazało, sam pchał ją ku przepaści.
Marek s



![Trzynaste Wielkie Tarnowskie Dionizje – święto wina na Starówce [ZDJĘCIA]](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/11/2025-dionizje-21-scaled.jpg)






