— Wujku… proszę, zabierz moją siostrzyczkę. Jest bardzo głodna…
Ten cichy głos, ledwo słyszalny w miejskim zgiełku, zaskoczył Jakuba Nowaka. Szedł szybko, niemal biegł, pochłonięty myślami o nadchodzącej umowie. Dzisiaj rozstrzygały się miliony, kontrakt, zaufanie inwestorów. Po śmierci Małgorzaty — jego żony, jego całego świata — praca była jedynym, co jeszcze jakoś trzymało go na powierzchni.
Ale ten głos…
Zatrzymał się i odwrócił.
Przed nim stał chłopiec, może siedmioletni. Chudy, w znoszonych ubraniach, z zapłakanymi oczami. W rękach trzymał zawiniątko — malutką dziewczynkę owiniętą w wyblakły kocyk. Dziewczynka cicho kwiliła, a jej brat tulił ją tak, jakby od tego zależało wszystko.
— Gdzie wasza mama? — spytał Jakub, kładąc dłoń na ramieniu chłopca.
— Powiedziała, iż wróci… ale minęły już dwa dni — szepnął chłopiec. — Cały czas tu czekam…
Chłopiec nazywał się Kacper, dziewczynka — Zosia. Nie mieli przy sobie nikogo więcej. Żadnej notki, adresu, tylko niekończące się czekanie i głód. Jakub zaproponował wezwanie policji, powiadomienie opieki społecznej, kupno jedzenia. Ale na słowo „policja” Kacper drgnął.
— Proszę, nie oddawajcie nas… Zosię zabiorą…
Wtedy Jakub zrozumiał — nie odejdzie. Coś w nim, twarde po stracie, pękło.
Poszli do najbliższej kawiarni. Kacper jadł łapczywie, jakby bał się, iż jedzenie zniknie. Jakub karmił Zosię kupioną mieszanką. Po raz pierwszy od dawna czuł, iż jest potrzebny. Nie jako biznesmen. Jako człowiek.
— Odwołaj wszystkie spotkania — rzucił krótko do asystentki przez telefon.
Policja przyjechała szybko. Procedura była standardowa: pytania, protokół. Ale gdy Kacper kurczowo złapał go za rękę i szepnął: „Nie oddasz nas…?”, Jakub odpowiedział bez namysłu:
— Nie oddam. Obiecuję.
Opieka tymczasowa została formalnie uregulowana. Pomogła dawna znajoma — pracownica socjalna, Krystyna Marecka. Jej działania przyspieszyły sprawę. Jakub powtarzał sobie: „Tylko na czas, aż znajdą matkę”.
Zabrał dzieci do swojego przestronnego mieszkania. Kacper milczał, tylko mocniej przytulał Zosię. W ich oczach był strach — nie przed nim, ale przed życiem. Mieszkanie, dotąd pełne ciszy, wydawało się jeszcze bardziej puste. Teraz jednak rozbrzmiewały w nim oddechy, kroki, dziecięcy płacz, cichy śpiew Kacpra kołyszącego siostrę.
Jakub mylił się przy przewijaniu, zapominał o karmieniu, nie wiedział, jak trzymać butelkę. Ale Kacper pomagał. Był przy nim, poważny jak na swój wiek. Robił wszystko w milczeniu, bez skarg. Tylko raz powiedział:
— Po prostu nie chcę, żeby się bała.
Pewnej nocy Zosia płakała. Kacper wziął ją na ręce i zaczął cicho nucić. Dziewczynka uspokoiła się. Jakub patrzył na to z uczuciem ściśniętego gardła.
— Świetnie to robisz — powiedział.
— Musiałem się nauczyć — odparł chłopiec bez goryczy, po prostu stwierdzając fakt.
Wtedy zadzwonił telefon. Dzwoniła Krystyna Marecka.
— Znaleźli ich matkę. Żyje, ale jest na terapii. Uzależnienie, ciężki stan. jeżeli podejmie leczenie — może odzyska prawa. jeżeli nie — państwo przejmie opie— Albo… ty.