„Nie oddam was. Obiecuję”: Jak obcy człowiek stał się ojcem z głosu serca
— Wujku… proszę, zabierz moją siostrzyczkę. Ona jest bardzo głodna…
Ten ledwie słyszalny głos w miejskim zgiełku zaskoczył Tomasza Kowalskiego. Szedł szybko, niemal biegł, zapatrzony przed siebie, pochłonięty myślami o nadchodzącej transakcji. Tego dnia ważyły się losy milionów — umowa, zaufanie inwestorów. Po śmierci Joanny, jego żony, jego całego świata, praca była jedynym, co jeszcze trzymało go na powierzchni.
Ale ten głos…
Zatrzymał się i odwrócił.
Przed nim stał chłopiec, może siedmioletni. Chudy, w zniszczonym ubraniu, z zapłakanymi oczami. W rękach trzymał zawiniątko — malutką dziewczynkę owiniętą w wypłowiały koc. Dziecko cicho kwiliło, a jej brat przyciskał je do siebie, jakby od tego uścisku zależało wszystko.
— Gdzie wasza mama? — cicho zapytał Tomasz, przykucając obok.
— Powiedziała, iż zaraz wróci… ale minęły już dwa dni — wyszeptał chłopiec. — Czekam tu cały czas…
Chłopca nazywano Kacper, dziewczynkę — Zosia. Nie mieli przy sobie nikogo więcej. Żadnej notatki, adresu, tylko niekończące się czekanie i głód. Tomasz zaproponował wezwanie policji, powiadomienie opieki społecznej, kupno jedzenia. Ale na słowo „policja” Kacper drgnął.
— Proszę, nie oddawajcie nas… Zosię zabiorą…
W tej chwili Tomasz zrozumiał — nie będzie mógł odejść. Coś w nim, skamieniałe po stracie, pękło.
Poszli do najbliższej kawiarni. Kacper jadł łapczywie, jakby bał się, iż jedzenie mu zabiorą. Tomasz karmił Zosię kupioną mieszanką. Po raz pierwszy od dawna poczuł, iż jest komuś potrzebny. Nie jako biznesmen. Jako człowiek.
— Odwołaj wszystkie spotkania — rzucił krótko do asystenta przez telefon.
Policjanci przyjechali szybko. Procedury jak zawsze: pytania, protokoły. Ale gdy Kacper kurczowo złapał go za rękę i szepnął: „Nie oddasz nas…?”, Tomasz nie wiedział, kiedy odpowiedział:
— Nie oddam. Obiecuję.
Opieka została przyznana tymczasowo. Pomogła dawna znajoma, pracownica socjalna — Krystyna Nowak. Dzięki niej wszystko poszło szybciej. Tomasz powtarzał sobie: „Tylko na czas, dopóki nie znajdą matki”.
Zabrał dzieci do swojego przestronnego mieszkania. Kacper milczał, tylko mocno trzymał Zosię. W ich oczach był strach — nie przed nim, ale przed życiem. Mieszkanie, dotąd pełne ciszy, wydawało się jeszcze bardziej puste. A teraz wypełniło się oddechami, ruchami, dziecięcym płaczem, cichym głosem Kacpra, który nucił siostrze kołysankę.
Tomasz plątał się w pieluchach, zapominał o karmieniu, nie wiedział, jak trzymać butelkę. Ale Kacper pomagał. Stał obok, poważny i dojrzały jak na swój wiek. Robił wszystko w milczeniu, bez próśb i narzekania. Tylko raz powiedział:
— Po prostu nie chcę, żeby się bała.
Pewnej nocy Zosia płakała. Kacper podszedł, wziął ją na ręce i zaczął cicho śpiewać. Dziewczynka ucichła. Tomasz patrzył, mając w gardle ściśnięte łzy.
— Świetnie sobie radzisz — powiedział.
— Musiałem się nauczyć — odpowiedział chłopiec, nie narzekając, po prostu stwierdzając.
Wtedy zadzwonił telefon. Krystyna Nowak.
— Znaleźliśmy ich matkę. Żyje, ale jest na odwyku. Uzależnienie, ciężki stan. jeżeli przejdzie terapię, może odzyska prawa. jeżeli nie — państwo przejmie opiekę. Albo… ty.
Tomasz milczał.
— Możesz ubiegać się o stałą opiekę. Albo adopcję. To twoja decyzja.
Tego wieczoru Kacper rysował w kącie. Nie bawił się, nie oglądał bajek — tylko rysował. Nagle zapytał cicho:
— Znów nas zabiorą?
Tomasz usiadł obok.
— Nie wiem… Ale zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni.
— A jeżeli jednak zabiorą? — głos chłopca zadrżał czymś kru— Wtedy zabiorę was z powrotem i nie pozwolę, by ktokolwiek was rozdzielił.