Nazywam się Ola. Mam trzydzieści sześć lat. Za sobą mam jedno nieudane małżeństwo, lata wewnętrznej walki i ogromne, czasem duszące poczucie winy wobec najważniejszej osoby w moim życiu – mojej mamy. Teraz, gdy los znów dał mi szansę na szczęście, stanęłam przed strasznym wyborem, który rozrywa mnie od środka.
— Ola, naprawdę nie wiem, co robić… — mówiłam przez telefon mojej przyjaciółce Kasi, patrząc przez okno na szare niebo nad Warszawą. — Marek jest wspaniały. Troskliwy, silny, można na nim polegać. Przy nim czuję się kobietą. Proponuje, żebym się do niego wprowadziła… Ale co z mamą? Wiesz przecież, jaka jest…
Tak, Kasia wiedziała. Wszyscy bliscy wiedzieli, iż mama to nie tylko „bliska osoba”. Z biegiem lat stawała się coraz bardziej władcza, wymagająca, kolczasta, a jednocześnie niesamowicie wrażliwa. Kiedy przedstawiłam ją Markowi, wszystko się popsuło.
Na spotkaniu mama od początku zachowywała się dziwnie. Nazywała Marka innymi imionami, udawała, iż się myli, choć ma doskonałą pamięć. Potem „przypadkiem” wylała na niego talerz sałatki. Marek wstał i wyszedł. A mama natychmiast symulowała atak serca – wezwałam pogotowie. Gdy lekarze odjechali, spokojnie położyła się spać. A ja siedziałam w kuchni do rana i płakałam, nie rozumiejąc, dlaczego mnie to spotyka.
Ostatnio Marek powiedział wprost:
— Ola, powinniśmy pomyśleć o domu opieki. Będą się tam nią zajmować, ty odetchniesz, zaczniemy żyć po swojemu.
Nie odpowiedziałam od razu. Ale w środku obudziły się wspomnienia, jakby wyciągnięte z głębi duszy.
Gdy miałam dwadzieścia dwa lata, zakochałam się w koledze z pracy, Arturze. Mieszkałyśmy z mamą w dwupokojowym mieszkaniu. Mama była przeciwko. Stanowczo. Pobraliśmy się w tajemnicy, a Artur wprowadził się do nas.
Zaczęło się piekło. Mama wołała mnie z jednego pokoju, Artur z drugiego. Czułam się rozdarta na dwoje. Płacz stał się codziennością. Po roku odszedł.
— Jesteś dobra, Ola. Ale dopóki przy tobie jest twoja mama, nie będziesz szczęśliwa — powiedział na pożegnanie.
Zostałam sama. I pogodziłam się z tym. Aż do Marka. Aż do momentu, gdy znów ktoś wyciągnął do mnie rękę. I teraz znów stoję w ślepym zaułku.
Pojechaliśmy z Markiem obejrzeć jeden dom opieki. Wszystko było czyste, schludne. Ale atmosfera… Było tam dziwnie zimno. Staruszkowie siedzieli w milczeniu, patrzyli w przestrzeń. Ktoś spacerował po alejkach, ale nikt się nie uśmiechał. Nie wytrzymałam i zapytałam pracownicę:
— Dlaczego wszyscy są tu tacy smutni?
— Bo są sami. Zostali porzuceni. Rodzina nie przyjeżdża, choćby nie dzwoni. A oni każdego dnia czekają. Siedzą przy oknach, wychodzą do bramy…
W drodze powrotnej milczałam. A w środku wszystko się we mnie burzyło. Przed oczami stanęły mi obrazy: jak mama otulała mnie nocą, gdy byłam chora, jak biegła z pracy po leki, jak dźwigała sama całe moje życie. Tak, była trudna. Czasem nie do wytrzymania. Ale była moją mamą.
Gdy dojechaliśmy pod dom, Marek zapytał:
— No to kiedy zaczniemy przygotowania do jej przeprowadzki?
Obróciłam się do niego i powiedziałam:
— Nigdy. Nie mogę jej zdradzić. To byłoby podłe. Mama oddała mi całe swoje życie. I choć nie jest idealna, jestem jej wdzięczna. jeżeli chcesz być ze mną, musisz znaleźć z nią wspólny język. jeżeli nie – to znaczy, iż nie jesteśmy sobie pisani.
Odeszłam. Nie zadzwonił. Ani następnego dnia, ani tydzień później. Chyba dokonał wyboru.
Ja też. Może znów nie trafiłam na odpowiedniego mężczyznę. Może znów zostanę sama. Ale nie mogłabym żyć, wiedząc, iż moja mama płacze w jakimś ośrodku, bo wymieniłam ją na czyjeś „wygodne życie”. To nierówna wymiana. To nie jest miłość. I nie jestem taka.
Może jeszcze kiedyś się zakocham. Ale jedno wiem na pewno: sumienie pozostanie czyste, a serce – żywe.