Nie oceniaj serca, które się skrywa

twojacena.pl 4 dni temu

**10 stycznia 1998**

W małej wsi Podgórze, ukrytej gdzieś wśród łódzkich pól, nikt nie lubił baby Jadwigi. Trzymała się od ludzi z daleka, a „z daleka” to jeszcze delikatne określenie. Nienawidziła ich, i w tym wszyscy się zgadzali. Siłą mogła się równać z zaprzęgowym koniem – szeroka w barach, rosła, wyższa niż niejedni miejscowi chłopi. Ci, chcąc spojrzeć jej w oczy, musieli zadzierać głowy. Ale nikt tego spojrzenia nie szukał – na pozdrowienia nie odpowiadała, mruczała coś pod nosem i szła dalej, wzrok wbity w ziemię. A adekwatnie – nie w ziemię, bo i tak patrzyła z góry.

Mieszkała w samym środku wsi, w starym domu, który, jak pamiętali najstarsi, zbudował jeszcze jej ojciec. Otaczał go wysoki, ślepy płot – taki, iż mało kto odważył się zajrzeć za niego. Jadwiga była szybka do reakcji. Pewnego letniego wieczoru podpite chłopaki z ciekawości postanowili się na niego wspiąć – zobaczyć, jak żyje ta odludnica. Kobieta, zauważywszy ich przez okno, wyszła na ganek z myśliwską strzelbą po ojcu i, nie mówiąc ani słowa, strzeliła ponad ich głowami. Od tamtej pory omijali jej podwórko szerokim łukiem.

Gospodarstwo miała niemałe: kury, gęsi, króliki, dwie kozy. Sąsiedzi szeptali: „Po co jej tyle? Przecież emerytura starczyłaby, a ona wciąż skąpi”. Drób i króliki zabijała sama, woziła na targ do powiatowego miasta, gdzie sprzedawała wszystko w jeden dzień. Pieniądze chowała za pazuchę i wracała do swojego solidnego domu. Z koziego mleka robiła ser według starego przepisu – drogi, ale podobno w mieście miała stałych klientów. Ptactwo – czyste, króliki – tłuste, jaja – duże, wszystko bez oszustw. Ceny nie obniżała, a ludzie i tak chętnie kupowali.

Gdy we wsi o niej mówiono, starsi przypominali: Jadwiga zawsze była ponura. Matka zmarła, gdy dziewczyna jeszcze raczkowała po podłodze. Została z ojcem – równie potężnym i nieufnym. Po kilku latach przywiózł macochę z sąsiedniego powiatu, ale ta, przeżywszy miesiąc, uciekła z walizką na stację. Niektórzy szeptali, iż to przez Jadwigę. Tak zostali we dwójkę. Gdy dorosła, ojciec wyjechał do miasta handlować i zniknął. Czy go zabili, czy pojechał za uciekinierką – nikt nie wiedział. Jadwiga została sama. Na zawsze.

Za mąż nie wyszła. „Któż by taką wytrzymał?” – plotkowano we wsi. Lata mijały, jedni umierali, drudzy się rodzili, a ona jakby zatrzymała się w czasie. choćby siwizna jej nie dotknęła – głowę zawsze kryła chusta, spod której wystawały tylko masywna broda, haczykowaty nos i gęste czarne brwi, jakby wykute z kamienia.

Pewnej zimowej nocy u sąsiadów, Kowalskich, zajęła się chałupa. Jadwiga, nie mówiąc słowa, zjawiła się z bosakiem i, zanim przyjechali strażacy, pomagała gasić ogień. Tak zręcznie rozrzucała płonące belki, iż dom później złożono niemal z tych samych materiałów – nic nie zdążyło spłonąć. Sąsiedzi dziękowali, ale ona tylko burknęła coś i odeszła, nie oglądając się za siebie.

Gdy umarła, do wsi przyjechała dyrektorka domu dziecka nr 5, Helena Nowak, z trzema opiekunkami i tuzinem dzieci. Wieśniacy, bardziej z ciekawości niż żalu, tłumnie wtargnęli na jej podwórko. Ujrzeli idealny porządek: kurnik, klatki dla królików, chlewik dla kóz – wszystko jak z zagranicznych czasopism. W domu – sterylna czystość, ale pustka. Stół, krzesło, żelazne łóżko z zapadniętą siatką, krzywa szafka z jedną popękaną miską, łyżką, nożem i kubkiem bez ucha. Przy oknie – stara ława, lśniąca od starości, a na piecu – starannie złożone ubrania. I tyle.

Na stole leżała koperta, podpisana twardym charakterem pisma: „Helenie Nowak od Jadwigi Kamieńskiej”. Dyrektorka otworzyła ją i przeczytała kartkę wyrwaną z zeszytu. Później opowiadała: przez dwadzieścia lat Jadwiga co miesiąc przesyłała domowi dziecka pieniądze – niemałe, bardzo im pomagały. W liście stało: „Dom, gospodarstwo i cały majątek zapisuję domowi dziecka nr 5. Dzieci nie są niczemu winne”.

Wieśniacy stali w milczeniu, patrząc na pusty dom. Ktoś przypomniał sobie, jak Jadwiga, jeszcze dziewczyną, siedziała nad rzeką, wpatrzona w wodę, jakby na kogoś czekała. Ktoś szepnął, iż może ojciec nie zginął, tylko uciekł, zostawiając ją samą. A ona, zamknąwszy serce, całe życie dźwigała ten ciężar. I tylko dzieciom, obcym i niewinnym, oddała wszystko, co miała.

**Lekcja na dziś:** Ludzie ukrywają ból na różne sposoby. Czasem za surowością kryje się więcej dobroci niż w tysiącu uśmiechów.

Idź do oryginalnego materiału