„Nie obchodzę Halloween, bo to pogańskie święto. W tym roku mam chytry plan, jak odstraszyć przebierańców”

zdrowie.kobieta.pl 4 godzin temu

Nie dla mnie dynie, kostiumy, dzieci wrzeszczące „cukierek albo psikus!” jakby były na planie jakiegoś amerykańskiego filmu. Bo ja jestem z pokolenia, co to w dzieciństwie miało święto zmarłych, nie karnawał duchów. Zamiast się przebierać, nosiliśmy znicze na cmentarz. I wiecie co? Jakoś nikt od tego nie umarł.

Mój sąsiad z parteru, młody nauczyciel wychowania fizycznego, co roku w 30 października rozwiesza plastikowe nietoperze. Do tej pory nic nie mówiłam, bo nie jestem złośliwa. Jednak w tym roku powiedziałam: dość! Mam dość dzwonków do drzwi, smarkaczy żądających słodyczy i zostawiających papierki na wycieraczce.

Byłam zła

– Dzień dobry, pani Tereso! – krzyknął do mnie z końca korytarza Marek z parteru, taszcząc siatkę pełną plastikowych czaszek. – Gotowa na Halloween?

– Gotowa to ja jestem na spokój i ciszę – odparłam, przekręcając klucz w zamku. – A nie na ten jarmark, co pan co roku urządza.

– Przecież tylko zabawa! Dzieciaki to uwielbiają! – uśmiechnął się tym swoim młodzieńczym uśmiechem, jakby miał mnie tym rozczulić. – Przebiorą się, pośmieją… no wie pani, trochę radości.

– Radości? W zeszłym roku jeden taki przebieraniec porysował mi drzwi. Dziękuję, postoję.

– No to niech pani nie otwiera – rzucił beztrosko.

– Nie otwieram, ale dzwonią i dzwonią. Kiedyś tak mnie wystraszyli, iż zrzuciłam pilot od telewizora do kubka z rumiankiem.

On się tylko zaśmiał.

– To może w tym roku pani się przebierze i do mnie dołączy? Dzieci będą w szoku, jak zobaczą czarownicę z czwartego piętra.

– Czarownicą to ja jestem codziennie – rzuciłam złośliwie i zniknęłam za drzwiami.

Wieczorem usiadłam z notesem i długopisem. Musiałam obmyślić plan.

– Zobaczymy, kto będzie miał ostatnie słowo – mruknęłam do Lucka, który przeciągał się na parapecie.

Miałam plan

Następnego dnia rano wstałam wcześnie. Lucjan patrzył na mnie podejrzliwie, jakbym wybierała się do pracy, a przecież na emeryturze byłam już od siedmiu lat.

– Spokojnie, kocie. Nigdzie nie wychodzę. Dziś działamy – powiedziałam, zerkając na listę w notesie.

Wyjęłam z szafki starą wieżę męża. Jeszcze działała, chociaż trzeba było dwa razy uderzyć w bok, żeby nie szumiało.

– Teraz poszukamy jakichś odpowiednich dźwięków – mruknęłam, wertując płyty. – O, tu jest! „Dom strachów. Kompilacja” – przeczytałam z satysfakcją.

Włączyłam próbnie. Z głośnika popłynęło przeciągłe wycie, potem szuranie i odgłos kroków, jakby ktoś się skradał po żwirze.

– Idealnie – powiedziałam z satysfakcją. – Tego się nie spodziewają.

Telefon zadzwonił, zanim zdążyłam rozpisać kolejny punkt. To była Renata, moja sąsiadka z drugiego piętra.

Błagam cię, nie przesadzaj. Pan Marek mówił, iż szykujesz jakieś cyrki.

– Cyrki to oni robią, nie ja. Ja tylko odpowiadam na atak.

– Ale może daj tym dzieciom spokój? Przecież to tylko jeden dzień…

– Zawsze byłaś za miękka. A potem masz papierki po cukierkach w doniczce. Mnie to nie bawi.

– No nie wiem, czy dobrze robisz – westchnęła.

Zobaczymy, kto kogo wystraszy – odparłam twardo.

Uśmiechnęłam się pod nosem

Było dobrze po siedemnastej, kiedy zapadł zmrok. Na klatce schodowej słychać było pierwsze podniecone piski dzieciaków.

– Mama, jeszcze tam! Został jeden dom!

Spojrzałam przez wizjer. Mały wampir, czarownica z brokatowym kapeluszem i coś, co chyba miało być zombie, ale wyglądało raczej jak dziecko po bitwie na keczup. Uśmiechnęłam się pod nosem.

W kuchni już miałam wszystko gotowe. Głośnik Bluetooth był schowany za donicą z fikusem, połączony z telefonem. Czekał tylko na kliknięcie „play”. Kiedy tylko usłyszałam pierwsze „cukierek albo psikus!”, nacisnęłam przycisk. Z głośnika wydobył się przerażający, nieludzki jęk. Potem brzęk łańcuchów, trzask łamanych kości i szept: „Uciekajcie… póki możecie…”.

Nastała cisza. Przez wizjer widziałam, jak dzieciaki zastygły. Mały wampir spojrzał na koleżankę.

– Tam... tam coś jest – wyszeptał.

– Idziemy dalej! – rzuciła czarownica, udając odwagę, ale już się cofała.

Zanim zdążyłam odtworzyć kolejną ścieżkę z zawodzeniem duchów, dzieciaki czmychnęły w dół schodów, a Marek parsknął śmiechem.

Nie mogłaś po prostu wywiesić kartki?

– Kartka nie zostaje w pamięci. Efekty dźwiękowe – owszem – odpowiedziałam przez zamknięte drzwi.

Lucjan wyłonił się spod kanapy i wskoczył mi na kolana.

– No i widzisz, kotku? Jeszcze mnie docenią w telewizji śniadaniowej – szepnęłam, drapiąc go za uchem.

Miałam poparcie

Następnego ranka, jak tylko wyszłam do warzywniaka, natknęłam się na panią Marię z trzeciego piętra. Stała z rękami na biodrach i mierzyła mnie wzrokiem, który znałam aż za dobrze – tak patrzy się na kogoś, kto naruszył osiedlowy porządek.

– Teresa… – zaczęła, cedząc słowa. – Co to było wczoraj? Pan Marek mówił, iż dzieci płakały!

– Nie płakały. To forma edukacji.

– Edukacji?! Przestraszyłaś siedmiolatkę!

Nie wszyscy mają ochotę na takie cyrk. Prosta zasada – westchnęłam.

Nagle dołączyła do nas Renata, cała w szaliku w dynie.

– Ja tam uważam, iż Teresa miała prawo. Ile razy można znosić ten hałas? A poza tym, chcieli straszyć, to się najedli strachu.

Maria spojrzała na nią zaskoczona.

– Ty? Przecież ty zawsze wieszasz lampiony na oknie!

– Bo dzieciaki mam w rodzinie, to im się robi frajdę. Ale rozumiem Teresę. Nie każdemu to w smak.

– No widzisz – powiedziałam, triumfalnie zerkając na Marię. – Moje działania mają poparcie społeczne. choćby Renata przeszła na moją stronę barykady.

– Chyba na jedną noc – mruknęła Maria. – Tylko uważaj, bo za rok się dzieci lepiej przygotują.

– To i ja się przygotuję – odpowiedziałam lodowato. – Nie składam broni.

I ruszyłam dumnie do warzywniaka, bo choćby zwycięzcy muszą kupić ziemniaki.

Zrobili ze mnie dziwadło

Dwa dni później, kiedy emocje opadły, zaczęłam się zastanawiać, czy nie przesadziłam. Ale tylko przez moment. Bo dokładnie o 17:00 ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam ostrożnie. Przed drzwiami stał chłopiec w okularach, najwyżej dziesięcioletni, z notesem i długopisem.

– Dzień dobry. Jestem z Młodzieżowej Rady Osiedla. Czy mogę zadać pani kilka pytań?

– Słucham… – odparłam podejrzliwie, nie zdejmując łańcucha.

Czy jest pani zadowolona z wczorajszego Halloween?

– Jestem. I Lucjan też. Miał spokój – wskazałam na kota, który siedział za mną niczym ochroniarz.

– A czy wie pani, iż odtwarzanie strasznych dźwięków może źle wpłynąć na dzieci?

– Czy ty mnie właśnie próbujesz przesłuchać, młody człowieku?

– Ja tylko zbieram opinie. Proszę się nie obawiać. Mam też petycję, żeby w przyszłym roku zorganizować „Bezpieczne Halloween” w świetlicy. Bez... nieporozumień.

Zza rogu wyłonił się Marek z parteru, z aparatem w ręku.

Robimy zdjęcia do gazetki szkolnej. Dzieci zainspirowane twoją akcją. Napiszą reportaż.

– Aha – mruknęłam. – Czyli najpierw mnie demonizują, a potem robią ze mnie sensację?

– Raczej legendę – powiedział Marek, pstrykając fotkę. – Jesteś już nazywana „Baba z czwartego”. choćby chcą ci zrobić laurkę.

Zatrzasnęłam drzwi.

Zostałam lokalną gwiazdą

Tydzień później, wracając z zakupów, znalazłam w skrzynce kopertę ozdobioną fioletowym brokatem. W środku – laurka. Na przodzie dziecięcymi kredkami napisane: „Dla Pani Teresy – Najbardziej Prawdziwej Czarownicy”. W środku podpisy: Zuzia, Wojtek, Antek i „Wampir z drugiego piętra” – czyli prawdopodobnie ten mały, co prawie się popłakał. I dopisek: „Prosimy, nie strasz nas więcej. Chyba iż lekko. I tylko do 20:00”. Westchnęłam i odstawiłam torby.

– Lucjan, widzisz? Zobacz, co narobiłam. Najpierw nagonka, a teraz fan club. Jeszcze będą chcieli, żebym organizowała pokazy czarów na świetlicy.

Po chwili zadzwonił domofon. Odezwał się Marek:

– Pani Tereso, dzieci zrobiły dla pani jeszcze jeden prezent. Przynieść?

– Przynieś, skoro już masz tę brodę Świętego Mikołaja.

W chwilę później w drzwiach pojawił się z pudełkiem w ręku.

Specjalnie dla ciebie. Domowej roboty pierniki.

– Aż żal zjadać – mruknęłam, wąchając jeden. – Dzieciaki naprawdę się postarały.

– Mówiłem, iż zostaniesz legendą.

– I co teraz?

– Teraz musisz ich nastraszyć też w przyszłym roku. Taka już twoja rola.

Zamknęłam drzwi z uśmiechem. Może i nie obchodzę Halloween. Ale niech tylko spróbują jeszcze raz podejść moją wycieraczkę… Wtedy znów będę gotowa.

Teresa, 78 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

  • „Gdy mój mąż mnie zostawił, myślałam, iż moje życie się skończyło. To uczynny sąsiad ożywił we mnie ukryte pragnienia”
  • „Wuj zabronił gościom weselnym wkładania do kopert pieniędzy. Miał istotny powód, żeby zniszczyć młodym ten dzień”
  • „Przez pół wieku byłam wierna komuś, kto nigdy nie okazywał mi czułości. To w sanatorium zakochałam się jak nastolatka”

Idź do oryginalnego materiału