**Dziennik osobisty**
Od dziecka uwielbiałam zapraszać przyjaciółki do domu. Mama zawsze pozwalała, bo sama taka była. Pamiętam, iż u nas zawsze były jej koleżanki, szczególnie w weekendy. Urodziny też nigdy nie obyły się bez gości. Tata był inny, spokojny, i choć tolerował te wizyty, czasem pił z nimi herbatę, żartował. Ale najczęściej zostawiał nas same, majsterkując w garażu – przyjaciół prawie nie miał, tylko sąsiadów.
Lubiłam, gdy mamy koleżanki wpadały choćby tak, ot, po drodze. Prawie nigdy nie piły wina, tylko herbatę, kawę. Gdy przychodzili goście, mama od razu była w lepszym humorze, śmialiśmy się, a czasem choćby śpiewaliśmy.
— Mamo, czy Basia i Kasia mogą do mnie przyjść? — pytałam.
— Oczywiście, córeczko, niech przyjdą. Na stole są ciasteczka i cukierki, poczęstuj je — odpowiadała i wychodziła do pracy.
Jeśli długo nikt nie zaglądał, mama piekła drożdżówki i mówiła:
— Zaproszę chociaż Marysię i ciocię Zosię, te nasze sąsiadki. — Daj spokój, skoczę po nie.
Tak właśnie żyliśmy. Gdy poszłam na studia, przyjeżdżałam na weekendy z koleżanką, a czasem choćby na wakacje, oczywiście za zgodą mamy. Jej nawyk częstowania gości przekazał się i mnie.
Wyszłam za mąż na ostatnim roku studiów – za kolegę z roku, Kamila. Mieszkaliśmy osobno, a ja zapraszałam przyjaciółki. Kamil początkowo protestował, ale zrozumiał, iż to dla mnie ważne.
— Kamuś, u nas zawsze byli goście. Jesteś przeciwko, jeżeli czasem ktoś do nas zajrzy?
— U nas rzadko kto przychodził. Mama nie lubiła gości. Jak ojciec przyprowadził kolegę, była awantura. Ale nie mam nic przeciwko, jeżeli to dla ciebie ważne. — I tak się przyzwyczaił.
Razem wybraliśmy, kogo zapraszać. Jednak Kamila drażniła moja przyjaciółka – Ania. Była samotna, owdowiała, zawsze smutna.
— Jak ty się z nią przyjaźnisz? — marudził. — Nigdy się nie uśmiecha, nie da się z niej słowa wydobyć. Po co w ogóle przychodzi?
— Ale ona ze mną rozmawia, daje dobre rady. Słucha, nie wygada sekretów. Czasem chce się pogadać z kimś takim, a nie tylko śmiać.
— No toś sobie znalazła, żywy pogrzeb…
— Nie, Kamil, ona mi pasuje. Nie musi się śmiać, żeby być dobrą przyjaciółką.
Czas mijał. Zbudowaliśmy dom, urodził się syn, spotkania z przyjaciółkami trwały. Najczęściej u nas, bo było miejsce.
Dwie koleżanki mieszkały z teściowymi, więc u nas było swobodniej. Jedynie Magda miała własne mieszkanie, ale i tak wolała przychodzić do nas. Czasem spotykaliśmy się z mężami – oni pili piwo, w garażu albo w altance.
Pewnego dnia Ania powiedziała:
— Daj spokój, Magda za bardzo interesuje się twoim mężem.
— Co ty, Aniu? Ona po prostu wesoła. — Ale później myślałam nad jej słowami.
— Pewnie zazdrości, bo sama nie ma męża. Mama też mówiła, żebym unikała samotnych przyjaciółek. Może czas się odsunąć?
Porozmawiałam z Kamilkiem.
— A nie mówiłem? Ona jakaś dziwna…
W końcu odsunęłam się od Ani, ale w życiu nic się nie zmieniło. Dalej spotykaliśmy się z dziewczynami. Pomagaliśmy sobie – odbieraliśmy dzieci z przedszkola.
— Daj spokój, zabierz mojego Krzysia — dzwoniła często Magda. — Mój Jarek poszedł z kolegami na ryby, a ja muszę zostać w pracy.
— Jasne, przecież i tak chodzą do tej samej grupy.
Pewnego dnia odebrałam Staśka i spotkałam Magdę. Wyszłyśmy, postanowiłyśmy iść do parku. Po drodze Krzyś zapytał:
— Mamo, czy wujek Kamil dziś przyjdzie? Wczoraj przyniósł mi chipsy.
Magda zarumieniła się. Dziwne, przecież mój mąż też ma na imię Kamil.
— Pewnie inny Kamil — pomyślałam.
Magda chciała zadzwonić, ale telefon się rozładował.
— Weź mój, jeżeli trzeba.
— Nie, nie pilne. — I nagle się spieszyła. — Zapomniałam, muszę do mamy! — I odeszła szybko.
Zostałam zdezorientowana.
Przypomniałam sobie, jak Kamil zawsze chwalił jej ciasta. Magda często piekła sernik.
— Pyszny sernik! — mówił, choćby przy niej.
— Twój mąż taki miły. Mój nigdy nie pochwali — wzdychała Magda.
Kamil zawsze najwięcej żartował właśnie z nią.
— Czyżby coś między nimi? — przemknęło mi przez głowę.
Zadzwoniłam do żony jego brata:
— Kasiu, kupowaliście coś z meblami? Kamil mówił, iż wam pomagał.
— Twój Kamil? Nie był u nas…
Serce zabiło mocniej.
Wieczorem Kamil zostawił telefon. Przyszła wiadomość od Magdy:
**„Krzyś się wygadał twojej żonie, iż byłeś u nas wczoraj.”**
Wpadłam do garażu, trzęsąc się ze złości.
— Co to ma znaczyć?!
Przeczytał, westchnął.
— Przepraszam… Byłem u Magdy.
— Zdrajca! Oboje! — Wyrzuciłam jego rzeczy.
— Udawajmy, iż nic się nie stało — błagał.
— Nie da się. — Rozwiodłam się.
Później poszłam do Ani.
— Wybacz… Miałeś rację.
— Już nie pamiętam — uśmiechnęła się.
I tak zostało. Życie bywa przewrotne.














