Nie ma swojego, to obcego zaatakowała? Przyjaciółko, żebyś więcej u mnie nie stanęła!

polregion.pl 3 tygodni temu

„Nie masz swojego faceta, to się rzucasz na cudzego? Przyjaciółka mi się znalazła. Żebyś się więcej w moim domu nie pokazywała!“ – warknęła Weronika.

Wysiadać z autobusu nie miała ochoty. Sylwia mieszkała na nowym osiedlu, gdzie jeszcze nie kursowały żadne linie. Od przystanku do bloku było daleko, a na dodatek w taką pogodę. Trudno, przynajmniej wstąpi do sklepu. Mieli otworzyć sklep w sąsiednim bloku, ale kiedy to będzie? Teraz musi płacić za wczorajsze lenistwo – lodówka świeciła pustkami. Gdy tylko wysiadła, podmuch wiatru zerwał jej kaptur i cisnął w twarz kosmyk włosów wraz z garścią ostrego śniegu. Wiatr zdawał się wiać ze wszystkich stron naraz, uparcie próbując oślepić ją lodowatymi kryształami.

Sylwia naciągnęła kaptur głębiej, przytrzymując go pod brodą, zgarbiona jak staruszka. Tuż przed sklepem niemal poderwała się do biegu, tak bardzo chciała schronić się przed wichurą. W końcu drzwi zatrzasnęły się za nią, a ona znalazła się w względnej ciszy sklepowej hali. Odrzuciła kaptur, potrząsnęła głową, rozczesując rozwichrzone włosy. Wzięła koszyk i ruszyła między półki. Brała tylko niezbędne rzeczy, żeby zmieściły się w jednej reklamówce – resztę kupi jutro. W końcu miała jeszcze iść do domu, a jedna ręka musiała pozostać wolna, by przytrzymywać kaptur.

Dostrzegła przed sobą młodą kobietę z wózkiem, za który trzymał się sześcioletni chłopiec w puchowym kombinezonie, wyglądającym jak skafander kosmonauty. Kobieta jedną ręką pchała wózek, w drugiej niosła koszyk. Szli powoli, nie dało się ich wyminąć. Sylwia skręciła w następną alejkę. Wzięła butelkę mleka i ruszyła do działu z pieczywem.

I znów zobaczyła tę samą kobietę z wózkiem. Chciała się wymknąć bokiem, gdy nagle z wózka wypadła mała pluszowa zabawka. Sylwia podniosła ją.

– Proszę pani, zgubiła pani! – krzyknęła.

Kobieta zatrzymała się i odwróciła.

– O, to… – Sylwia wyciągnęła zabawkę i nagle rozpoznała w niej dawną koleżankę z klasy. – Wera! – wykrzyknęła radośnie.

– Sylka! – ucieszyła się Weronika.

– Idę i myślę: jaka desperatka w taką pogodę ciągnie dzieci do sklepu – powiedziała Sylwia.

– Mieszkamy w tym samym bloku. Wpadłam po mleko i kaszę mannę, bo się skończyła. Chciałam gwałtownie wyrwać się sama, ale Zosia rozkaprysiła się, a Jaś sobie z nią nie radzi. No i cała ekipa ruszyła – roześmiała się Weronika.

Na języku już miała pytanie o męża, ale Sylwia się powstrzymała. Nie wypada od razu wypytywać. Pewnie jeszcze w pracy.

– Mój pomocnik – dumnie wskazała chłopca Weronika.

– Ile ma lat?

– Sześć. We wrześniu idzie do szkoły.

– Mamo, chodźmy już, chcę dokończyć bajkę – mruknął Jaś, patrząc na matkę wymownie.

– Zaraz idziemy – odparła stanowczo Weronika. – Wybacz, Sylu, widzisz, nie należę do siebie. Słuchaj, podaj mi numer, zadzwonimy sobie, pogadamy. Dzieci zwykle o dziesiątej śpią.

Sylwia zaczęła szukać telefonu w torbie.

– Czekaj, a zabawkę? – zawołała za odchodzącą Weroniką.

Ta coś szepnęła synowi. Jaś podbiegł, zabrał różowego króliczka i wrócił do matki. Weronika skinęła głową i ruszyła do kasy, gderząc na syna, iż nie podziękował.

„Nigdy bym nie pomyślała, iż Wera będzie miała dwoje dzieci. Jak ona to ogarnia? Ja bym się nie odważyła w taką zamieć…” – rozmyślała Sylwia w kolejce do kasy.

„Dlatego nie masz ani męża, ani dzieci” – oznajmił jej wewnętrzny głos.

W domu usmażyła jajecznicę. Nie miała ochoty na nic bardziej skomplikowanego. I tak było już za późno na obfity obiad. Czekając, aż zagotuje się woda w czajniku, przyglądała się nowej kuchni. Kupiła mieszkanie pół roku temu i była z tego dumna.

W pokoju stały tylko szafa, telewizor i kanapa, przez co wydawał się pusty i nieprzytulny. Ale kuchnię urządziła od razu. Kuchnia to serce domu. Większość czasu spędzała właśnie tutaj. Teraz tylko wpadała, gotowała coś szybkiego i jadła przed telewizorem. Ale kiedyś będzie miała rodzinę – męża, dzieci. I stanie się taką samą „kura domową” jak Weronika. Sylwia westchnęła.

W matowej powierzchni szafek odbijało się światło żyrandola. Czajnik zagwizdał, zerwała się, żeby go wyłączyć. Po kolacji zaniosła naczynia do zlewu. Stanęła przy oknie, patrząc na migoczące w ciemności światła samochodów, przypominające świąteczne lampki. W oknach sąsiednich bloków płonęły prostokąty świateł. Ludzie siedzieli razem przy stole, jedli, rozmawiali. Może ktoś też teraz patrzy w okno i myśli to samo.

Przypomniała sobie Weronikę. Pewnie nie miała czasu w takie stania i rozmyślania. Dwoje dzieci. A zawsze mówiła, iż najwyżej jedno, albo wcale.

– Nie zamierzam marnować najlepszych lat na niewdzięczne dzieci, które wyrosną, odejdą, a ja zostanę sama. Będę żyć pełnią życia. Niech inni się rozmnażają – mawiała Weronika w liceum.

Sylwia wtedy się sprzeciwiała, twierdząc, iż dzieci to sens życia, nasze przedłużenie.

– No to sobie rób – odparowała Weronika.

Sylwia wychowywała się tylko z matką. Zmarła rok temu. Ojciec żył gdzieś daleko, z nową rodziną. Gdyby miała rodzeństwo, nie byłoby tak samotnie. Każdy marzy o tym, czego nie ma.

Ona – z niepełnej rodziny – pragnęła braci, sióstr, potem dzieci. A została zupełnie sama. Weronika miała oboje rodziców i dwóch braci. Była najstarsza. Może dlatego nie chciała dzieci – miała już dość niańczenia młodszych?

Marzenia odwracały się przeciwko nim. Programu, który ktoś w nas zapisał, nie da się oszukać. Sylwia umyła naczynia i wróciła do pokoju. W telewizji leciał wieczorny film. Oglądała, nie skupiając się na fabule, wciąż myślała o Weronice, wspominała szkołęWeronika odeszła w śnieżnej zamieci, a Sylwia spojrzała na swoje odbicie w szybie, gdzie migotały nikłe światła miasta, i pomyślała, iż w końcu każdy musi znaleźć swój własny sposób, by być szczęśliwym.

Idź do oryginalnego materiału