Nie ma swojego, to atakuje na cudzy? Przyjaciółka? Nie chcę więcej widzieć twoich nóg w moim domu!

twojacena.pl 3 tygodni temu

— Swojego chłopa nie masz, to się rzucasz na cudzego? To się nazywa przyjaciółka. Żebyś więcej nóg swoich w moim domu nie postawiła! — warknęła Kasia.

Wysiadać z autobusu nie miała najmniejszej ochoty. Ania mieszkała na nowym osiedlu, gdzie komunikacja miejska jeszcze nie docierała. Od przystanku do bloku było kawał drogi, a na dodatek pogoda nie sprzyjała. Trudno, wstąpi po drodze do sklepu. Mieli otworzyć w sąsiednim budynku, ale kiedy to będzie? Zapłaci teraz za wczorajsze lenistwo — lodówka świeciła pustkami.

Ania wysiadła i zanim zdążyła zrobić dwa kroki, podmuch wiatru zerwał jej kaptur, wrzucając w twarz kosmyk włosów wraz z garścią ostrego śniegu. Wiał ze wszystkich stron naraz, uparcie próbując zasypać jej oczy.

Naciągnęła kaptur niżej, podtrzymując go pod brodą, szła zgarbiona jak staruszka. Tuż przed sklepem omal nie puściła się biegiem — tak bardzo chciała schronić się przed wichurą.

Wreszcie drzwi zatrzasnęły się za nią, a Ania znalazła się w względnej ciszy sklepowej alejki. Odrzuciła kaptur, potrząsnęła głową, próbując okiełznać rozczochrane włosy. Wzięła koszyk i ruszyła między półkami. Brała tylko najpotrzebniejsze rzeczy, by zmieściły się w jednej reklamówce — resztę kupi jutro. W końcu czekała ją jeszcze droga do domu, a jedna ręka musiała być wolna, by przytrzymywać kaptur.

Przed sobą zobaczyła młodą kobietę z wózkiem, za który trzymał się sześcioletni chłopiec w grubym kombinezonie, wyglądający jak mały kosmonauta. Kobieta jedną ręką pchała wózek, w drugiej niosła koszyk. Szli wolno, nie dało się ich wyminąć. Ania skręciła w inną alejkę. Wzięła butelkę mleka i skierowała się do działu z pieczywem.

I znów przed sobą ujrzała tę samą kobietę z wózkiem. Chciała się wymknąć innym przejściem, gdy nagle z wózka wypadła pluszowa zabawka. Ania podniosła ją.

— Proszę, pani coś zgubiła! — zawołała.

Kobieta zatrzymała się i odwróciła.

— To… — Ania podała zabawkę i nagle rozpoznała w niej swoją dawną koleżankę ze szkoły. — Kasia! — wykrzyknęła radośnie.

— Anka! — ucieszyła się Katarzyna.

— Szłam i myślałam: jakaś desperatka w taką pogodę z dziećmi do sklepu — zażartowała Ania.

— Mieszkamy w tym samym bloku. Chciałam gwałtownie skoczyć po mleko i kaszę mannę, ale Małgosia rozkręciła płacz, a Jasiek sobie z nią nie radził. No to cała rodzinna wycieczka.

Na języku kołatało się pytanie o męża, ale Ania się powstrzymała. Nie wypada od razu wypytywać. Pewnie jeszcze w pracy.

Spojrzała na chłopca. Obojętnie przyglądał się opakowaniom herbatników.

— Mój pomocnik — z dumą powiedziała Katarzyna.

— Ile ma lat?

— Sześć. We wrześniu idzie do szkoły.

— Chodźmy już, chcę dokończyć bajkę! — zirytowany Jasiek spojrzał na matkę.

— Poczekaj, zaraz idziemy — stanowczo odparła Katarzyna. — Wybacz, Anka, widzisz, nie jestem swoją panią. Słuchaj, zapisz mój adres i numer.

Ania sięgnęła po telefon.

— Dzwoń koniecznie, pogadamy. Dzieci zwykle o dziesiątej śpią — powiedziała Kasia, kierując się do kasy.

— Czekaj, a zabawka? — zawołała Ania.

Katarzyna coś szepnęła synowi. Jasiek podszedł, zabrał różowego króliczka i wrócił do matki. Kasia skinęła Ani i poszła dalej, gderząc, iż syn nie podziękował.

*”Nie do wiary, nigdy bym nie pomyślała, iż Kasia będzie miała dwoje dzieci. Jak ona to ogarnia? Ja bym się nie odważyła wyjść z nimi w taką zamieć”*, myślała Ania, stojąc w kolejce.

*”Dlatego nie masz ani męża, ani dzieci”*, podszeptywał wewnętrzny głos.

W domu Ania usmażyła jajecznicę — nie miała ochoty na większe gotowanie. Poza tym już za późno na syty obiad. Czekając na wrzątek w czajniku, rozglądała się po nowej kuchni. Kupiła mieszkanie pół roku temu i była z siebie dumna.

W pokoju stały tylko szafa, telewizor i kanapa, przez co wyglądał pustko i nieprzytulnie. Ale kuchnię urządziła od razu. Dla kobiety kuchnia to serce domu. Tu spędzała większość czasu. Teraz wpadała tylko na szybkie gotowanie i uciekała przed telewizor. Ale kiedyś będzie miała rodzinę — męża, dzieci. I stanie się taką samą „kwoką” jak Kasia. Ania westchnęła.

W matowej powierzchni szafek odbijało się światło lampy. Czajnik zagwizdał. Po kolacji stała przy oknie, patrząc na migające światła samochodów, jak noworoczne lampki. W oknach sąsiednich bloków jarzyły się kwadraty — ludzie siedzieli razem przy stole, jedli, rozmawiali. Może ktoś też teraz patrzy w ciemność i myśli to samo?

Przypomniała sobie Kasię. Pewnie nie ma czasu w takie rozmyślania — dwoje dzieci. A zawsze mówiła, iż będzie miała tylko jedno albo wcale.

— Nie zamierzam tracić najlepszych lat na niewdzięczne dzieci, które wyrosną i zostawią mnie samą. Nie, będę żyć pełnią życia! Niech inni się rozmnażają — mówiła w liceum.

Ania wtedy się sprzeciwiła: *”Dzieci to nasza kontynuacja, sens życia!”*

— No to sobie rób na zdrowie — odparła Katarzyna.

Ania mieszkała tylko z matką. Zmarła rok temu. Ojciec gdzieś był, ale od dawna miał nową rodzinę. Gdyby miała rodzeństwo, nie byłoby tak samotnie. Każdy marzy o tym, czego mu brak.

Ona miała niepełną rodzinę i marzyła o braciach, siostrach, potem o dzieciach. A teraz została zupełnie sama. Kasia miała rodziców i dwóch braci — była najstarsza. Może dlatego nie marzyła o dzieciach? Zmęczona opieką?

Cokolwiek byśmy sobie wymarzyli, życie i tak pisze własny scenariusz. Ania umyła naczynia i wróciła do pokoju. W telewizji leciał wieczorny film. Patrzyła, nie skupiając się, wciąż myśląc o Kasi. O dziesiątej postanowiła zadzwonić.

— To ja, Ania. Nie przeszkadzam? — szepnęła do słuchawki.

— Nie. Dzieci już śpiąI tak minął kolejny rok, a Ania, tuląc w ramionach własne dziecko, uśmiechnęła się, myśląc, iż życie potrafi zaskakiwać w najmniej oczekiwanych momentach.

Idź do oryginalnego materiału