Nie każda kobieta chce walczyć o feminatywy. Maria Rotkiel tłumaczy, dlaczego

viva.pl 14 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Olga Majrowska


Każda z nas jest inna – w wyglądzie, wyborach, pasjach i potrzebach. O tym opowiada psycholog Maria Rotkiel w rozmowie z Beatą Nowicką.

Przypominamy wywiad, który ukazał się w 4/2024 numerze magazynu VIVA!.


– Psycholog czy psycholożka?

Psycholog.

– Kiedy Katarzyna Nosowska powiedziała w radiu, iż nie jest entuzjastką feminatywów, została… skarcona. Przez kobiety, oczywiście. Nie podoba mi się słowo gościni i go nie używam. Uważam, iż mam prawo.

I ma pani prawo. Niestety mamy tendencje do przesadzania, do niepotrzebnego inwestowania emocji w sytuacje, które tego nie wymagają. Rozumiem kobiety, dla których feminatywy są ważne. I szanuję to. Ja mówię o sobie psycholog i czuję się z tym dobrze. Nie lubię słowa psycholożka. jeżeli funkcjonujemy i pracujemy w środowisku, w którym raczej nie doświadczałyśmy trudności z racji tego, iż jesteśmy kobietami – jak w moim przypadku – nie mamy potrzeby zaznaczenia słowem psycholożka, gościni czy chirurżka, iż jesteśmy kobietami. Natomiast znam historie kobiet, które były pierwszymi członkiniami rady nadzorczej czy prezeskami i potrzebowały tych określeń. To, iż dla ciebie coś jest ważne, nie oznacza, iż jest ważne dla innej osoby. Nie zmuszajmy kobiet, żeby stawały pod naszym sztandarem.

– Kobiecość ma wiele odsłon, nie jest jednowymiarowa.

Jesteśmy tak różne, jak nasze typy urody, osobowości, pasje, zdolności, wybory życiowe, potrzeby. Ja się spełniam jako matka, moja najbliższa przyjaciółka spełnia się zawodowo i nie chce mieć dzieci. Dajmy sobie przyzwolenie na tę różnorodność, nie bójmy się jej. Cudza inność nie dewaluuje naszych wartości. Po tych latach, kiedy musiałyśmy walczyć o podstawowe prawa dla siebie, wciąż jesteśmy w trybie walki i oczekujemy od innych kobiet, iż będą walczyły z nami. Dziewczyny, więcej luzu, spokoju. Są obszary, gdzie przez cały czas musimy być konsekwentne i nieustępliwe, ale nie warto kłócić się o feminatywy. To nas przede wszystkim konfliktuje.

– Też tak uważam. Wróćmy na chwilę do źródła – pamięta Pani moment, kiedy poczuła szczęście, iż jest kobietą?

Pamiętam. I przyznam, iż było to stosunkowo niedawno. Patrząc na mój wiek – powoli zbliżam się do pięćdziesiątki – długo czekałam na ten moment. To jest chwila, w której zyskujemy pełnię kobiecej dojrzałości. Ja ją poczułam, dopiero gdy zostałam mamą. To była głęboko i sensualnie przeżywana mieszanka różnych emocji, która finalnie przyniosła mi spokój. Spokój wynikający z zaufania do samej siebie. Z pracy terapeutycznej z kobietami wiem, iż ta kobiecość świadoma, celebracja tego stanu przychodzi właśnie w takich przełomowych chwilach: sukcesach zawodowych, zakochaniu, macierzyństwie, spełnieniu w swojej pasji.

– Czyli potrzebujemy silnego bodźca, żeby kobiecość stała się ważnym elementem naszej tożsamości?

Tak. jeżeli nie miałyśmy szczęścia być wychowywane przez spełnione, świadome swojej atrakcyjności mamy, to musimy trochę w życiu przejść, trochę doświadczyć, żeby zaufać sobie. Polubić stan bycia kobietą, cieszyć się nim. Kobiety przychodzą do mnie z różnych powodów: bolesne rozstanie, choroba, porażka, dotkliwa strata, czasem są to dylematy, rozterki życiowe, które długo w sobie tłumiły, ale zawsze pojawia się taki moment w procesie terapeutycznym, kiedy zaczynają czerpać ze swojego potencjału, który my, kobiety, mamy ogromny. Czują się bezpieczne same ze sobą. Wiedzą, iż mogą na siebie liczyć, nie potrzebują mężczyzny, żeby czerpać euforia z życia. To jest stan wewnętrznej niezależności.

– Ja miałam dobry start, czułam miłość rodziców, ich wsparcie, ale mam wrażenie, iż żadna z nas nie urodziła się i nie wychowała w idealnym domu.

I ma pani rację. Jedne miały dzieciństwo spokojniejsze, bardziej beztroskie, inne smutne, trudne. Jedne miały kochających rodziców, inne rodziców nieumiejących okazać miłości. Jedne pochodzą z pełnych rodzin, inne z rozbitych. Każda z nas weszła w życie z jakimiś niedostatkami. Ja nie wyniosłam z domu pewności siebie. Przekonania o mojej kobiecej atrakcyjności. Akceptacji swojej cielesności, fizyczności, niedoskonałości. Naturalności w czuciu się kobietą. Te nasze deficyty są splotem różnych rzeczy, od których nie możemy uciec: domu rodzinnego, wychowania, szkoły, patriarchalnych kodów kulturowych, wpływu Kościoła. Od naszej decyzji, naszej dojrzałości zależy, czy zechcemy nad tym pracować.

– Przez ostatnie lata dużo rzeczy zmieniłyśmy, wywalczyłyśmy, a jednak wiele kobiet wciąż źle się czuje w swoim ciele, związku, pracy, życiu. Dlaczego?

Bo za te zdobycze zapłaciłyśmy wysoką cenę. Spełniając się w różnych rolach: pracując, robiąc karierę, realizując pasje, będąc żoną, partnerką, matką, córką, cały czas robimy dużo więcej niż mężczyźni. Czujemy się bardziej odpowiedzialne za dom i bliskich. Wystarczy sięgnąć po badania CBOS czy innych niezależnych instytutów badawczych, które mówią jednoznacznie, iż kobieta przeciętnie zajmuje się obowiązkami domowymi cztery–pięć godzin dziennie. U mężczyzn jest to godzina… w tygodniu! Zaciskamy zęby i same sobie narzucamy priorytety w postaci obiadu z dwóch dań i lśniącej podłogi. Wiele kobiet przyjmuje z automatu, iż to wciąż jeszcze jest nasz obowiązek, „powinność”. Jesteśmy tym wszystkim po prostu…

– …zmęczone.

Bardzo. Nie jesteśmy w stanie się multiplikować: być w pracy, bawić się z dzieckiem, gotować, zatroszczyć się o partnera, rodziców i zadbać o swoją atrakcyjność. Przechodzimy z trybu w tryb, odhaczając punkty na liście, która de facto nigdy się nie kończy, i pod koniec dnia wiele z nas nie wie, jak się nazywa. Padamy na twarz. Trudno w wycieńczeniu kontemplować swoją kobiecość. Gubi nas to, iż nie potrafimy zagospodarować chwili wytchnienia. Kiedy tylko się pojawia, natychmiast znajdujemy kolejne zadania do wykonania. Idea, iż miałybyśmy usiąść w ciszy same ze sobą i popatrzeć na drzewo za oknem, napełnia nas takim niepokojem, iż natychmiast szukamy sobie kolejnego wyzwania. Uważam, iż dopóki nasi partnerzy nie włączą się bardziej w codzienność, dopóty my będziemy się czuły wypalone, niezadowolone.

– Jak przerwać to błędne koło?

Odpuścić. Wykreślić ze słownika słowo „idealna”. Nie ma idealnego domu, idealnego partnera, idealnej kobiety, idealnego rodzica. Dążenie do bycia idealną mamą spala tak, iż po roku macierzyństwa będziemy ze zmęczenia powłóczyć nogami. Odpuśćmy te wyśrubowane standardy. Wolniej, mniej, spokojniej. Nie musimy być perfekcyjną panią domu ani pracownikiem roku. Nie muszę szefowi udowadniać, iż zasługuję na to stanowisko, podwyżkę, awans. Wiem, iż zasługuję. Nie udowadniajmy wszystkim wokół własnej wartości. Budujmy ją w sobie. Jesteśmy wystarczająco dobre w tym, co robimy. Wystarczy sobie zaufać.

– Można się tego nauczyć?

Można. Małe kroki, drobne gesty, które będą wpływały na zmiany naszego sposobu myślenia. jeżeli zaczynasz o coś dbać, to „coś” zaczyna mieć dla ciebie wartość. Zaczynasz dbać o siebie, zaczynasz się szanować. Ja zaczęłam po prostu wygospodarowywać więcej czasu dla siebie: odpoczywać, dbać o zdrowie, odpuszczać sprzątanie, dwudaniowe obiadki, kolejne zlecenie. Po co mi dodatkowe pieniądze, skoro z przepracowania wyląduję w szpitalu? To mi pomogło być bliżej siebie, poprzyglądać się sobie, pozastanawiać się nad tym, co jest dla mnie tak naprawdę ważne. Czym jest dla mnie szczęście? Dopiero teraz, zbliżając się do pięćdziesiątki, mam poczucie pełności, spójności. Fenomenalnie czuję się ze swoją kobiecością.

– Podoba mi się, iż mówimy o tym głośno! Parę lat temu w reklamach pojawiły się kobiety różnych kształtów, wagi, urody. Carmen Dell’Orefice ma 90 lat i jest modelką, a na okładce „Vogue’a” widać pomarszczoną twarz 70-letniej Isabelli Rossellini bez grama makijażu. A jednak na Facebooku i Instagramie wciąż uprawiamy „grę w idealne życie”.

Kiedyś nie było internetu, ale porównywanie się zawsze istniało. Pokusa kreowania idealnego życia również. Różnica jest tylko w skali. Media społecznościowe dają nieograniczone możliwości. Lukrujemy rzeczywistość, bo chcemy pobyć w iluzji, żeby złapać oddech. Ulegamy tej pokusie, żeby choć na chwilę uwierzyć, iż moje życie tak wygląda: jest piękne jak sesja w luksusowym magazynie. Niestety lubimy też podziw, te lajki, ochy i achy pod postami cudownie łechcą nasze ego, łatwo się od tego uzależnić. Rozumiem te mechanizmy, sama czasami nie mogę się oprzeć, ale staram się zachować szczerość. O dojrzałe kobiety się nie martwię, one generalnie obserwują te profile społecznościowe, z których czerpią jakąś wiedzę, fajne pomysły, porady, inspiracje. Martwię się o młode dziewczyny, one nie mają narzędzi, żeby się przed tym obronić. To może być niebezpieczne. Zaburzenia odżywiania, depresja mogą być stymulowane przez tę „grę w idealne życie”. Dlatego potrzebują naszego wsparcia.

– Ola Żebrowska, mama czwórki dzieci, pokazuje na Instagramie swoje ciało i swoje życie bez filtrów. Stawia na naturalność i dystans do siebie. Ma liczne grono wyznawców i mniejsze krytyków. Kiedy pewna młoda aktorka napisała, iż na Instagramie woli pokazywać piękną stronę macierzyństwa, wylała się na nią fala hejtu.

Ten temat wciąż budzi silne emocje, wywołuje antagonizmy, zupełnie niepotrzebnie. Kobiety, które są mocno zaangażowane i zainspirowane trendem naturalności, bardzo emocjonalnie reagują na upiększanie. Kobiety, które lubią upiększanie, bo same przywiązują ogromną wagę do swojego wyglądu, czują się dotknięte i wywołane do tablicy przez drugą stronę. Mam prawo lubić zdjęcia, na których wyglądam jak najlepsza wersja siebie. jeżeli lubię pokazać siebie naturalną, bez retuszu – też super. W mediach społecznościowych jest przestrzeń dla wszystkich: dla tych, które się prężą, wciągają brzuch i wysuwają do przodu nóżkę, żeby wyglądała na dłuższą, i dla tych, które potargane, ze spuchniętymi oczami robią rano zdjęcie z łóżka, życząc innym miłego dnia. Myślę, iż jest coraz lepiej. Wierzę w kobiety…

– …bardzo mi się podoba ta wiara.

(śmiech) Powiem więcej, jestem optymistką, mam poczucie, iż obie strony powoli spuszczają powietrze z tego napięcia. Pamiętam czas protestów kobiet, kiedy ograniczono nam możliwość decydowania o własnym ciele i naszej rozrodczości. Abstrahując od poglądów politycznych, szanując wybory kobiet, które nie dokonałyby aborcji – ich prawo – poruszyło mnie hasło, które pojawiło się na transparentach: „Nie będziesz szła sama”. O to chodzi! Nigdy nie powinnyśmy iść same. Zawsze obok nas powinna stać kobieta, która poda nam rękę.

– Tak, wystarczy jedna. Czy dużo jeszcze mamy do zrobienia?

Sporo. Ważne, żebyśmy mogły decydować o swoim ciele, wyborach, życiu: chcę rodzić dzieci czy nie chcę rodzić. Chcę pracować czy nie chcę pracować. Chcę być w związku czy singielką. Mamy do tego prawo bez oceniania, bez społecznego napiętnowania. Bez krytyki ze strony innych kobiet. Ważne, żeby na polu zawodowym kobiety miały te same warunki co mężczyźni. Różnica w zarobkach wciąż jest ogromna, co jest nieakceptowalne. Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia! Potrzebujemy jeszcze wielu lat pracy, edukacji i zmian, żeby rodzinne partnerstwo było naprawdę partnerstwem. Kobiety, o czym już rozmawiałyśmy, wciąż biorą na siebie większość obowiązków. Z całą sympatią dla drugiej połowy ludzkości, mężczyzna nie ma problemu z tym, żeby być dla siebie ważnym. A my, kobiety – tak. Dziewczyny, musimy być dla siebie ważne! Od tego zaczynają się dobre zmiany w życiu.

Idź do oryginalnego materiału