Nie jestem opiekunką

newsempire24.com 3 dni temu

**Dziennik, wtorek, 17 października**

„Nie jestem opiekunką”

— Krysia, mam dla ciebie nie najlepsze wieści — Marek odłożył widelec, spuścił wzrok. — Z mamą jest już naprawdę źle. Ma przecież osiemdziesiąt lat. Nie radzi sobie sama. Potrzebuje stałej opieki.

— Bałam się tego… — westchnęła Krystyna, wycierając ręce w ścierkę. — A rozmawiałeś z Jackiem? Chyba trzeba będzie szukać pielęgniarki. Sami nie damy rady.

— Rozmawiałem. I doszliśmy do wniosku: opieka to droga sprawa. Po co obcej osobie wpuszczać do domu? Lepiej, żeby zajęła się nią ktoś z rodziny.

— „Doszliście do wniosku”? — Krystyna zesztywniała. — Ty i Jacek już wszystko ustaliliście?

— Tak. Uznaliśmy, iż ty jesteś najlepszym wyborem. Mama cię zna, zaakceptuje. Obcej osoby — nie. No i pracujesz zdalnie, możesz zrezygować i się nią zająć.

W piersi Krystyny coś się ścięło. Była księgową, do emerytury brakowało zaledwie trzech lat. Rzucić pracę? Stracić staż i świadczenia?

— Marku, muszę to przemyśleć. Nie jestem z żelaza. I ja nie mam najlepszego zdrowia. Poza tym… choćby ze mną nie porozmawialiście. Po prostu postawiliście mnie przed faktem.

— Krysiu, no wiesz, iż mama dała nam to mieszkanie. Zrobiła dla nas wszystko, teraz nasza kolej, by się odwdzięczyć. Ja i Jacek pomożemy, nie zostaniesz sama.

Wiedziała jedno: pomogą tylko wtedy, kiedy im to pasuje. W praktyce wszystko spadnie na nią. Nie sprzeciwiła się jednak. Wzięła w pracy miesiąc urlopu „w celu sprawowania opieki”. I postawiła warunek:

— Tylko miesiąc. Potem rozmawiamy od nowa. Nie zgadzam się na wieczność.

— Zgoda. A na razie zabierzemy mamę do nas — wygodniej będzie. Nie ma sensu jeździć tam i z powrotem.

Następnego ranka Helena Janiszewska, matka Marka, stanęła w progu ich mieszkania na warszawskim Mokotowie. Była wychudzona, poruszała się z trudem. Wnieśli wózek inwalidzki, rozłożyli koce, poukładali lekarstwa, przynieśli miski i poduszki. W powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących i starości.

Marek od razu zaczął wydawać polecenia:

— Podłóż jej poduszkę pod plecy. Zupa ostygła, podgrzej. I pilnuj, żeby brała wszystkie tabletki — teraz to twoja odpowiedzialność!

Krystyna milczała, robiła, co kazał. Ale nie miała już czterdziestu lat. Plecy bolały, ciśnienie skakało, stawy dokuczały. A teściowa, jakby na złość, zaczęła płatać figle: wylewała kompot, chowała leki, narzekała na hałas.

Po kilku dniach zjawił się Jacek z żoną — Elżbietą. Nie zdjąwszy kurtek, obeszli mieszkanie jak muzeum. Oglądali wszystko, komentując: „Tu mama się udusi”, „Tu wieje”. Krystyna stała w kącie niczym cień.

— Mamo, jak się czujesz? Krysia cię nie męczy? — spytał Jacek.

— Synku, kto by chciał patrzeć na starą babę? — jęknęła Helena. — Traktuje mnie jak kłopot. Ani gołąbków, ani troski. Wszystko robi jakby z musu…

Krystyna nie wytrzymała.

— Gołąbki będą jutro. Dzisiaj są pulpety i rosół. Po co od razu tyle jedzenia?

— Krysiu — wtrąciła się Elżbieta — jak można nie gotować codziennie? To starsza osoba! Powinnaś ją karmić jak dziecko. Czy to dla ciebie trudne?

— Elu, gotuję, sprzątam, pierę, myję… Spróbuj sama, to pogadamy. Jak przyjdzie wasza kolej, róbcie, jak uważacie.

— Ja pracuję! Nie mogę. I… nie umiem! — spanikowała Elżbieta, jej arogancja momentalnie zniknęła.

Wyszli tak, jak przyszli — bez słowa pomocy.

A Marek, mimo obietnic, coraz bardziej się wymigiwał:

— Krycha, no przecież jesteś kobietą. Dasz radę. Jestem zmęczony po pracy. Zresztą to tradycja — synowe opiekują się teściowymi. Nikt nigdy nie narzekał.

Krystyna milczała. Liczyła dni do powrotu do pracy.

Po trzech tygodniach Marek wrócił z „nowinami”:

— Z Jackiem podjęliśmy decyzję. Mama zapisze ci mieszkanie w testamencie. A ty rzucisz robotę i zajmiesz się nią na stałe. To będzie sprawiedliwe.

— Co?! — Krystyna zbladła. — Naprawdę myślisz, iż zamienię swoje życie na jej metry? Nie potrzebuję mieszkania za cenę zdrowia! Nie chcę lat opieki w zamian za spadek!

— Pomyśl o synu! Gdybyśmy sprzedali mieszkanie i podzielili, Kacper też by coś dostał.

— Za dziesięć lat. A może piętnaście. A ja? Mam się wymazać?

Marek milczał. Wyglądał na obrażonego.

— Mam gdzieś to mieszkanie, Marek. Chcę żyć. Wrócić do pracy, pić kawę, czytać książki, a nie biegać z miskami. Masz brata — niech choć raz weźmie odpowiedzialność. Albo znajdźcie opiekunkę!

— Pieniądze! Zawsze te pieniądze! A twoja pensja to grosze! Lepiej wyjdziesz, zostając w domu!

— Nie! Moja decyzja jest ostateczna! — Krystyna spojrzała mężowi prosto w oczy. — Róbcie, co chcecie. Ale ja już nie będę opiekować się Heleną Janiszewską.

Tydzień później Krystyna spakowała walizki. Cicho, bez awantur. Wynajęła pokój w kamienicy. Syn — Kacper — wsparł ją: obiecał pomagać finansowo, dzwonić, odwiedzać.

Marek gwałtownie zrozumiał, iż matka potrzebuje opieki. Opiekunka znalazła się natychmiast. Wykwalifikowana, z referencjami.

A Krystyna pierwszy raz od lat poczuła się wolna. Nie winna. Nie zobowiązana. Po prostu kobietą, która w końcu wybrała siebie.

Idź do oryginalnego materiału