Serce mi się kraje z bólu i strachu. Moja synowa pragnie pozbawić mnie dachu nad głową, który przez całe życie chroniłam, wszystko dla marzeń mojego syna. Ich plany o wielkim rodzinnym gnieździe brzmią jak wyrok, a ja, samotna kobieta u schyłku życia, boję się zostać bez własnego kąta. To opowieść o miłości do syna, zdradzie i walce o prawo do swojego miejsca w świecie, który wydaje mi się coraz bardziej obcy.
Nazywam się Stanisława Kowalska, mieszkam w małym miasteczku na Dolnym Śląsku. Dziesięć lat temu mój syn, Marcin, ożenił się z Kingą. Oni wraz z córeczką tłoczą się w ciasnym mieszkaniu z jednym pokojem. Siedem lat temu Marcin kupił działkę i zaczął budować dom. Pierwszy rok – nic się nie działo. W drugim postawili płot i wylali fundamenty. Później budowa znów stanęła – brakowało pieniędzy. Marcin oszczędzał na materiały, nie tracąc nadziei. Przez te lata udało im się postawić parter, ale wciąż marzą o przestronnym, piętrowym domu, w którym znajdzie się miejsce także dla mnie. Mój syn to człowiek rodziny i zawsze dumna byłam z jego troski.
Wiele już poświęcili dla tej budowy. Kinga namówiła Marcina, by sprzedali swoje dwupokojowe mieszkanie, by przenieść się do jednego pokoju, a różnicę włożyć w dom. Teraz jest im ciasno, ale się nie poddają. Gdy przyjeżdżają do mnie w gości, wszystkie rozmowy krążą wokół przyszłego domu: jakie okna wybrać, jak ocieplić ściany, gdzie poprowadzić instalację. Moje dolegliwości, moje troski ich nie obchodzą. Milczę, słucham, ale w duszy rośnie niepokój. Od dawna czuję, iż Kinga i Marcin chcą sprzedać moje dwupokojowe mieszkanie, aby dokończyć budowę.
Pewnego dnia Marcin oznajmił: „Mamo, będziemy wszyscy razem mieszkać w dużym domu – ty, my, nasza córeczka”. Odrzekłam wtedy: „Czyli muszę sprzedać swoje mieszkanie?”. Przytaknęli, zaczęli mówić, jak wspaniale nam będzie pod jednym dachem. ale patrząc na Kingę, zrozumiałam – żyć z nią nie zdołam. Ona choćby nie ukrywa swej niechęci, a ja już nie mam siły udawać, iż wszystko gra. Jej zimne spojrzenia, ostre słowa – to nie jest coś, z czym chcę się godzić na starość.
Chcę pomóc synowi. Boli mnie, gdy widzę, jak męczy się z tą budową, która może ciągnąć się jeszcze dekadę. ale zadałam pytanie, które mnie dręczyło: „A gdzie ja będę mieszkać?”. Przenieść się do ich ciasnego pokoju? Do niedokończonego domu bez wygód? Kinga od razu odpowiedziała: „Dla ciebie idealna będzie działka!”. Mamy mały domek letniskowy – stara budowla bez ogrzewania, zdatna tylko na lato. Lubię spędzać tam ciepłe dni, ale zimą? Grzać drewnem, myć się w misce, chodzić do toalety na mrozie? Moje stawy, moje zdrowie tego nie zniosą.
„Na wsi jakoś ludzie żyją” – rzuciła Kinga. Owszem, żyją, ale nie w takich warunkach! Nie jestem gotowa zmienić swojej starości w walkę o przetrwanie. A pieniądze na budowę są potrzebne, i czuję, jak synowa podsuwa mnie ku przepaści. Niedawno podsłuchałam jej rozmowę przez telefon z matką. „Trzeba przenieść Stanisławę do sąsiada, a mieszkanie sprzedać” – powiedziała. Krew mi ścięła się w żyłach. Sąsiad, Jan Nowak, samotny staruszek, jak ja. Czasem pijemy herbatę, gadamy o życiu, noszę mu ciasta. Ale zamieszkać z nim? To był jej plan – pozbyć się mnie, zabierając mój dom.
Wiedziałam, iż Kinga nie chce ze mną mieszkać, ale by aż tak podstępnie… Nie wierzę, iż w ich domu czeka mnie szczęście. Jej słowa to puste obietnice, byle mnie przekonać. Kocham Marcina, boli mnie jego walka, ale nie mogę poświęcić swego mieszkania. To wszystko, co mam. Bez niego zostanę z niczym, brNie umiem być ciężarem dla syna, ale i nie pozwolę, bym w zimie zamarzła na swojej letniej działce.