Ostatnio rozmawiałam ze znajomą, która opowiedziała mi o swoim problemie. Sytuacja zaszła już bardzo daleko i nie łatwo ją rozwiązać. Opowiem tę historię w pierwszej osobie.
Mieszkamy we własnym domu na wsi. Moja córka ma 10 lat i przyjaźni się z koleżankami z klasy oraz dziewczynkami z sąsiedztwa. Ma też najlepsza przyjaciółkę, właśnie sąsiadkę.
Przyjaźnią się już od kilku lat, ale ostatnio zaczęłam dostrzegać, iż ta przyjaźń zaczyna mi się nie podobać.
Moja córka z natury jest uległa, bardzo ceni sobie przyjaźń i stara się robić to, co inni jej sugerują. Jest łagodna, dobra i zawsze dzieli się tym, co ma. Natomiast jej najlepsza przyjaciółka jest zupełnie inna.
To bardzo energiczna dziewczynka, która często wciąga moą córkę w różne przygody. Podburza ją, by szła na długie spacery daleko od domu albo odwiedzała starsze dzieci.
Rodzina tej dziewczynki jest zwyczajna, ale nie poświęca jej zbyt wiele uwagi. Cały dzień jest zdana na siebie. Głównie spędza czas z moą córką i przebywa u nas w domu. Zaczyna mnie to poważnie irytować. Do wieczora mamy w domu cudze dziecko.
Po szkole przychodzą do nas, razem odrabiają lekcje, a potem się bawią lub idą na spacer. Wszystko byłoby dobrze, ale pozostało jeden problem – muszę ciągle karmić tę dziewczynkę.
Przychodzi pora obiadu, wołam córkę do kuchni, a one przychodzą razem. Jej nic nie krępuje – zjada wszystko, co jest na stole. I zupę, i drugie danie, i kilka kawałków chleba, a potem herbatę z ciastkami. Nie żeby mi było żal, ale nie jesteśmy na tyle zamożni, by karmić obce osoby.
Próbowałam wołać na obiad tylko córkę, a przyjaciółkę prosiłam, by poczekała w pokoju. Ale dziewczynka zaczyna prosić o jedzenie. „Bardzo chce mi się jeść, mogę dostać chociaż trochę zupy albo chleba?” Nie mogę odmówić głodnemu dziecku i ulegam.
Próbowałam też wysyłać przyjaciółkę mojej córki do domu na obiad. „Idź do siebie, niech mama cię nakarmi.” Ale dziewczynka odmawia, mówiąc, iż mamy nie ma w domu, iż skończyły się produkty albo iż mama nie gotowała. Nie mogę przecież wziąć cudzego dziecka za rękę i wyrzucić.
Niedawno rozmawiałam z jej mamą. Ponieważ sytuacja zaczyna mnie doprowadzać do szewskiej pasji, poprosiłam ją, by sama karmiła swoje dziecko.
Ale mama była oburzona: „Życzą mi państwo talerza zupy? Przecież jesteśmy sąsiadami! Gdyby pani córka przyszła do nas, też bym ją nakarmiła i słowa bym nie powiedziała!” Problem w tym, iż dzieci spędzają czas wyłącznie u nas w domu.
Sytuacja rozwiąże się sama, bo niedługo się przeprowadzamy. Bezczelna sąsiadka ze swoją córką zostaną bez darmowych obiadów.
Mimo wszystko zastanawiam się, jak można było rozwiązać ten problem.