— Dima i Lena zaprosili nas do siebie — oznajmił Krzysztof przy kolacji, choćby nie patrząc na żonę. — Jutro idziemy.
— Może upiekę coś? Szarlotkę? Nie wypada iść z pustymi rękami — zaproponowała Bogna.
— Nie trzeba. Lena świetnie gotuje — machnął ręką mąż. — Wystarczy wino i owoce.
Bogna skinęła głową, ale w środku gotowało się. Tak, nie była mistrzynią kuchni, i czasu brak — mały syn, wszystko na niej. Ale stara się, sprząta, gotuje. Tylko nikt tego nie widzi.
Lenę widziała raz, na firmowym spotkaniu, i to przelotnie. A teraz — iść w gości, jak na komendę, jeszcze z przytykami, iż cudze żony lepsze.
Wieczorem w sobotę Bogna uczesała włosy, ubrała się elegancko — w końcu wyjście do ludzi. Zostawili syna babci i pojechali.
Mieszkanie Leny i Darka było nieskazitelne. Wszędzie błysk, przytulnie, pachniało kurczakiem i świeżym ciastem. Bogna dyskretnie rozejrzała się — oni też mieli dziecko, ale ani jednej zabawki, ani okruszka na podłodze. A Lena wyglądała, jakby wyszła prosto z salonu piękności.
— U was tak przytulnie! — uprzejmie powiedziała Bogna.
— I czysto — wtrącił Krzysztof. — Nie to, co u nas. Bognuś, weź przykład!
Wszyscy się zaśmiali, oprócz Bogny. Zabolało. Zaciśnięte usta, sztuczny uśmiech. Chciała wyjść, ale grzeczność nie pozwalała.
Przy stole rozmawiali swobodnie, aż Krzysztof zaczął zachwycać się Leną: gotuje, wygląda perfekcyjnie, choćby koszule mężowi prasuje.
— Oto żona! — wykrzyknął. — Taką bym chciał!
— A ja? — nie wytrzymała Bogna.
— No, ty też jesteś… tylko Lena to wzór. Nie bierz tego do siebie.
Bogna wstała i poszła do łazienki. Zamknęła się i rozpłakała. Porównuje. Upokarza. A ona — wszystko dla niego.
Wróciła do stołu, udając, iż wszystko gra.
Ale wtedy odezwała się sama Lena.
— Krzysztof, skoro tak podziwiasz, jak wyglądam, może weźmiesz przykład z Darka? On zajmuje się synem, gdy ja chodzę na siłownię, do kosmetyczki albo na zakupy. A ty zostawiasz Bognę samą i jeszcze narzekasz?
Krzysztof się zmieszał, ale próbował żartować:
— No… nie każdy może być taki idealny.
— Bogna też mogłaby być, gdyby nie dźwigała wszystkiego sama — nie ustępowała Lena. — Może gdybyś choć czasem pomógł, mielibyście porządek, a ona siły dla siebie.
— Co to, napad na mnie? — warknął Krzysztof. — To był komplement!
— Nie, upokorzyłeś żonę. Od dawna. A chwalenie mnie to nie powód, by ją zawstydzać — ostro rzucił Darek. — choćby nie zrozumiałeś, jak jej było ciężko to słuchać.
— Bogna, powiedz im! — zwrócił się do żony Krzysztof. — Wytłumacz, iż wszystko w porządku.
Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się, ale oczy były puste.
— Nie, Krzysztofie. Nic nie jest w porządku. Upokarzasz mnie. Systematycznie. Jestem zmęczona.
— Więc teraz ty przeciwko mnie?! — syknął. — Chodźmy stąd. Wstyd, hańba.
— jeżeli coś, dzwoń — szepnęła Lena, gdy Bogna się żegnała.
W taksówce Krzysztof wybuchnął. W domu ciągnął dalej. Już z oskarżeniami: *„To oni cię podpuszczają! U nas było dobrze!”*
Ale Bogna nie krzyczała. Nie tłumaczyła się. Po prostu przygotowywała się do jutra — do chwili, gdy złoży pozew.
Miesiąc później już pracowała. Syna przyjęli do przedszkola. W końcu odetchnęła. Zrobiło się lżej. Nikt nie porównuje. Nikt nie wyrzuca. I nie boi się już ciszy w mieszkaniu. Cisza to nie pustka — to wolność.