Słyszałem, jak nazwał mnie zwykłą fryzjerką przed swoimi znajomymi. Sprawiłam, iż poczuł, jak to jest być upokorzony.
Mając siedemnaście lat, gwałtownie zrozumiałam, iż mogę liczyć tylko na siebie. Ojciec zniknął, wyjechał za granicę, gdy mama ciężko zachorzała. Jako najstarsza wzięłam wszystko na swoje barki. Zaczęłam pracę jako pomocnica w pobliskim salonie. Myłam włosy, zamiatałam podłogi, przynosiłam kawę. Wydarbym się, iż to nic wielkiego, ale z czasem stało się to moim życiem.
Rosłam, a wraz ze mną moje umiejętności. Uczyłam się od najlepszych, wkładałam całe serce w pracę i po kilku latach miałam już solidną bazę klientek — wpływowych kobiet, bizneswoman, aktorek, żon polityków. Stałam się tą, u której rejestrowano się z dwutygodniowym wyprzedzeniem.
A potem pojawił się on — Krzysztof. Poznaliśmy się na festiwalu jazzowym w Krakowie. On — absolwent prawa z Oxfordu, ja — dziewczyna z przedmieścia, która wznosiła się z niczego. Dzieliły nas światy, ale między nami zaiskrzyło. Na początku nie zauważałam, jak pobłażliwie kiwa głową, gdy mówiłam o swojej pracy. Jak uśmiecha się ironicznie, gdy ktoś pytał, czym się zajmuję. Ale wszystko zaczęło się psuć po zaręczynach.
Krzysztof coraz częściej rzucał teksty w stylu „no przecząż ty tylko fryzjerka, kochanie” lub „będziesz się nudzić w tych rozmowach”. Nie mówił tego z pretensją. Wręcz przeciwnie — jakby żartował. Tylko iż te żarty ściskały mi gardło. W towarzystwie unikał tematu mojej pracy, jakby się jej wstydził.
Kulminacja nastąpiła podczas kolacji z jego znajomymi. Całe towarzystwo — ludzie z „elity”, prawoznawcy, wykładowcy, bankierzy. Siedziałam cicho, słuchając ich dyskusji o nowych regulacjach prawnych i umowach międzynarodowych. W pewnym momencie ktoś zwrócił się do mnie, a zanim zdążyłam otworzyć usta, Krzysztof przerwał:
— Nie męczcie jej takimi tematami. Przecząż to tylko fryzjerka. Prawda, skarbie?
Zamarłam. Chciałam zapaść się pod ziemię. Wtedy coś we mnie pękło.
Następnego dnia, nie mówiąc mu ani słowa, zabrałam się do działania.
Tydzień później zaprosiłam Krzysztofa na „małe spotkanie z dziewczynami” — niby chciałam, żeby poznał moje przyjaciółki. Oczywiście się zgodził. Ale nie miał pojęcia, kto tak naprawdę tam będzie.
Tego wieczora w moim mieszkaniu zebrały się moje klientki: dyrektor stacji telewizyjnej, właścicielka sieci butików, znana aktorka i — uwaga — jego szefowa, pani Kowalska. Nie poznał jej od razu, ale gdy w końcu zrozumiał, zbladł. Z każdą opowieścią o mojej pracy, z każdym podziękowaniem, jakie te kobiety mi składały, jego twarz kamieniała. Po raz pierwszy usłyszał, iż nie tylko strzygę i układam włosy, ale także przywracam pewność siebie, dodaję otuchy i inspiruję.
Gdy podszedł do pani Kowalskiej i zaczął się chwalić, wzruszyła ramionami:
— Ach, więc to ty jesteś narzeczonym Ani? Ona nie raz ratowała mnie przed ważnymi wydarzeniami. Prawdziwa artystka nożyczek.
Nie wytrzymałam. Podeszłam i dodałam:
— Tak, to Krzysztof. Nie lubi polityki, ale tematy fryzjerskie — to jego konik.
Krzysztof wciągnął mnie do kuchni:
— Żartujesz sobie ze mnie?! — syknął. — To upokarzające!
— Dokładnie tak czułam się przy stole z twoimi przyjaciółmi, gdy postanowiłeś wystawić mnie na pośmiewisko. To nie zemsta. To lustro, Krzysztofie.
Milczał.
Kilka dni później zadzwonił. Przeprosił. Powiedział, iż zrozumiał. Prosił o nowy początek.
Ale moja decyzja była już podjęta.
Odesłałam pierścionek. Nie dlatego, iż nie kochałam. Ale dlatego, iż zrozumiałam — nie powinnam być z kimś, kto się mnie wstydzi.
Nie jestem tylko fryzjerką. Jestem kobietą, która przetrwała. I zasługuję na szacunek.
A on… może kiedyś zrozumie, kogo stracił.