Nazwał mnie tylko fryzjerką przed swoimi znajomymi. Pokażę mu, jak to jest być upokorzonym.

newskey24.com 2 tygodni temu

Nazwał mnie zwykłą fryzjerką przed swoimi przyjaciółmi. Sprawiłam, iż poczuł, jak to jest być upokorzonym.

W wieku siedemnastu lat gwałtownie zrozumiałam, iż mogę liczyć tylko na siebie. Ojciec zniknął, wyjechał za granicę, gdy mama ciężko zachorowała. Ja – najstarsza – wzięłam wszystko na swoje barki. Zatrudniłam się jako pomocnica w pobliskim salonie. Myłam włosy, zamiatałam podłogi, przynosiłam kawę. Wydawałoby się, nic wielkiego, ale z czasem stało się to moim życiem.

Rosłam, a wraz ze mną rósł mój profesjonalizm. Uczyłam się od najlepszych, wkładałam całe serce w pracę i po kilku latach miałam już solidną bazę klientek – kobiet z nazwiskiem, bizneswomen, aktorek, żon polityków. Stałam się tą, do której rezerwowano terminy z dwutygodniowym wyprzedzeniem.

A potem pojawił się on – Stanisław. Poznaliśmy się na festiwalu jazzowym w Krakowie. On – absolwent prawa z Oxfordu, ja – dziewczyna z przedmieść, która wspina się od zera. Dzieliły nas światy, ale między nami zrodziła się miłość. Na początku nie zauważałam, jak pobłażliwie kiwa głową, gdy mówię o pracy. Jak uśmiecha się ironicznie, gdy ktoś pyta, czym się zajmuję. Ale wszystko zaczęło się psuć na dobre po zaręczynach.

Staszek coraz częściej rzucał uwagi w stylu „no przecież jesteś tylko fryzjerką, kochanie”, „w tych rozmowach będzie ci nudno”. Nie mówił tego wprost, z wyrzutem. Wręcz przeciwnie – jakby żartował. Tylko iż te żarty ściskały mi gardło. Wśród ludzi w ogóle unikał tematu mojej pracy. Jakby się za mnie wstydził.

Kulminacja nastąpiła podczas kolacji z jego przyjaciółmi. Całe towarzystwo – ludzie z „elity”, prawnicy, wykładowcy, bankierzy. Siedziałam cicho, słuchając ich dyskusji o nowych reformach i międzynarodowych umowach. Gdy w końcu ktoś zwrócił się do mnie, zanim zdążyłam otworzyć usta, Stanisław przerwał:

— Nie zawracajcie jej głowy takimi tematami. To tylko fryzjerka. Prawda, kochanie?

Zamarłam. Chciałam zapaść się pod ziemię. Wtedy coś we mnie pękło.

Następnego dnia, bez słowa, zabrałam się do roboty.

Po tygodniu zaprosiłam Stanisława na „małe przyjęcie” – niby chciałam, by poznał moje przyjaciółki. Oczywiście się zgodził. Ale nie wiedział, kogo tam zastanie.

Tego wieczoru w moim mieszkaniu zebrały się moje klientki: dyrektor stacji telewizyjnej, właścicielka sieci sklepów, znana aktorka i – uwaga – jego szefowa, pani Kowalska. Nie od razu ją rozpoznał, ale gdy zrozumiał – zbladł. Z każdą opowieścią o mojej pracy, z każdym słowem wdzięczności, którym obdarzały mnie te kobiety, jego twarz kamieniała. Po raz pierwszy usłyszał, iż nie tylko strzygę i układam włosy, ale też przywracam pewność siebie, wspieram i inspiruję.

Gdy podszedł do Kowalskiej i zaczął się chwalić, tylko zdziwiona uniosła brwi:

— Ach, więc to pan jest narzeczonym Asi? Ona tak często ratowała mnie przed programami na żywo. Prawdziwa mistrzyni.

Nie wytrzymałam. Podeszłam i dodałam:

— Tak, to Stanisław. Nie interesuje go polityka, ale tematy fryzjerskie – to jego konik.

Stanisław wciągnął mnie do kuchni:

— Żartujesz sobie ze mnie?! – syknął. – To upokarzające!

— Dokładnie tak czułam się przy stole z twoimi przyjaciółmi, gdy postanowiłeś wystawić mnie na pośmiewisko. To nie zemsta. To lustro, Stanisławie.

Milczał.

Kilka dni później zadzwonił. Przeprosił. Powiedział, iż zrozumiał. Prosił o drugą szansę.

Ale moja decyzja była już podjęta.

Oddałam mu pierścionek. Nie dlatego, iż nie kochałam. Ale dlatego, iż zrozumiałam – nie mogę być z kimś, kto się mnie wstydzi.

Nie jestem tylko fryzjerką. Jestem kobietą, która przetrwała. I zasługuję na szacunek.

A on… może kiedyś pojmie, kogo stracił.

Idź do oryginalnego materiału