Natrętna teściowa wtargnęła do mojego domu jak do swojego aż w końcu oddałam jej pięknym za nadobne
Życie bywa przewrotne czasem największy wróg nie czai się za drzwiami, ale uśmiecha się słodko, trzymając w dłoniach plastikowy pojemnik z podejrzanymi klopsikami. Nazywam się Kinga Kowalska, od dwóch lat jestem mężatką, a mój związek z mężem był idealny dopóki jego matka nie zaczęła ogrzewać naszego domu zdecydowanie zbyt często. Jej wizyty były tak regularne, iż choćby listonosz pojawiał się rzadziej.
Przeglądałam właśnie zapasy w kuchennej szafce, gdy nagle dzwonek do drzwi. Otwieram. Oczywiście, kto by inny? Jadwiga, moja teściowa.
Kinga, dzień dobry! Przyniosłam wam klopsiki! Ze szczupaka! Świeżutkie! wykrzykuje radośnie, podając mi pojemnik.
Wzdycham. Mój mąż i ja od dziecka nienawidzimy ryb. Ja byłam nimi karmiona na siłę, a on, syn rybaka, jadł ich tyle, iż niemal wyrosły mu skrzela. Mówiliśmy jej o tym. Wielokrotnie. Ale teściowa udawała, iż nie pamięta.
Jadwigo, my nie jemy ryb Wie pani o tym.
Ale nie wolno marnować jedzenia! Zostawcie, może komuś podarujecie! tłumaczyła się.
Lecz nie chodziło tylko o te przeklęte klopsiki. Przesiadywała u nas coraz częściej. Bez zapowiedzi. Bez pukania. Wchodziła jak do siebie i zaczynała swoje przeglądy:
O, co to za ser? Nigdy nie jadłem takiego, wezmę kawałek. I trochę kiełbasy też, kupisz więcej. A tak przy okazji, przyniosłam wam rybę trzeba umieć się dzielić!
Z każdą wizytą jej apetyt rósł. Pewnego dnia zjawiła się z koleżanką. Bez telefonu. Bez pytania.
Byłyśmy w aptece pomyślałyśmy, iż wpadniemy się ogrzać. Zrobisz nam kawę?
Gdy ja stałam jak wryta w progu, ona już grzebała w lodówce, wyciągając dżem, ser, ciastka, a jej przyjaciółka rozsiadała się wygodnie przy stole.
Czułam się w swoim domu jak intruz. Mąż tylko wzruszał ramionami to mama, jest dobra. Dobra? Widziałam, jak chowała naszego ananasa pod płaszczem. To nie była pomoc ani troskliwość to była bezczelna okupacja.
Więc opracowałam plan. Delikatny, ale skuteczny. Następnego dnia zabrałam koleżankę Magdę, kupiłyśmy najostrzejsze sushi w całej Warszawie i bez zapowiedzi zawitałyśmy do Jadwigi.
Witamy! Akurat byłyśmy w okolicy, pomyślałyśmy, iż wpadniemy! Przyniosłyśmy sushi proszę spróbować! uśmiechnęłam się słodko, wręczając jej tackę.
Teściowa zbladła. Nienawidzi sushi. Raz spróbowała i od tamtej pory nazywa je surowymi szczurami na ryżu.
Rozgośćcie się, a ja zobaczę, co macie dobrego powiedziałam, kierując się w stronę jej lodówki.
Wyjęłam kaszę gryczaną, sałatkę jarzynową, sernik wszystko wylądowało na stole. Magda już chichotała.
Och, Jadwigo, nie ma pani nic przeciwko? Przecież przyniosłyśmy sushi, to normalne, iż się wymieniamy, prawda? dodałam z udawaną niewinnością.
Jadwiga zastygła w bezruchu. Bez słowa. Zrozumiała. Poczuła na własnej skórze, jak to jest, gdy ktoś wtargnie do twojego domu bez pytania.
Wyszłyśmy, dziękując za gościnę i obiecując rychły powrót.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Dzwoni teraz przed wizytą, przychodzi rzadko i dyskretnie. Przynosi choćby to, co naprawdę lubimy. Zero ryb. Czasem nie trzeba kłótni. Wystarczy pokazać drugiej osobie lustro.