Natrętna teściowa wpadała do nas jak do siebie, aż do mojego „powitalnego przyjęcia

newskey24.com 9 godzin temu

Natrętna teściowa odwiedzała nas jakby to był jej dom aż w końcu odpłaciłam jej pięknym za nadobne.

Czasami wróg w domu to nie obcy, a uśmiechnięta teściowa z plastikowym pojemnikiem pełnym podejrzanych klopsików. Nazywam się Kasia, jestem zamężna od dwóch lat, i jak to mówią, wszystko układało się między mną a mężem świetnie dopóki jego mama nie zaczęła ogrzać naszego domu trochę za często. I z takim uporem, iż choćby listonosz zaglądał rzadziej niż ona.

Przebierałam właśnie zakupy w kuchennej szafce, gdy nagle dzwonek do drzwi. Otwieram. Oczywiście, kto by inny? Halina, moja teściowa.

Kasia, dzień dobry, przyniosłam wam klopsiki! Z dorsza! Świeżutkie! radośnie podaje plastikowy pojemnik.

Wzdycham. Mój mąż i ja nienawidzimy ryb od dziecka. Mnie karmiono nimi na siłę, a on, syn rybaka, jadł ich tyle, iż niemal wyrosły mu skrzela. Mówiliśmy o tym. Wielokrotnie. Ale teściowa udawała, iż nie rozumie.

Halina, my nie jemy ryb Pani wie.

Ależ tego się nie wyrzuca! Zostawcie, może komuś podarujecie! tłumaczyła się.

Lecz problemem nie były tylko te przeklęte klopsiki. Przychodziła coraz częściej. Bez zapowiedzi. Bez pukania. Wchodziła jak do siebie i zaczynała swoje inspekcje:

O, co to za ser? Nigdy nie jadłam, wezmę kawałek. I trochę kiełbasy też, dokupisz sobie później. Aha, przyniosłam wam rybę trzeba się dzielić!

Z każdą wizytą jej apetyt rósł. Pewnego dnia zjawiła się z koleżanką. Bez telefonu. Bez pytania.

Byłyśmy w aptece pomyślałyśmy, iż się ogrzejemy. Zrobisz nam kawę?

Gdy ja stałam jak wryta w progu, ona już grzebała w lodówce, wyciągając dżem, ser, ciastka, a jej przyjaciółka rozsiadała się wygodnie przy stole.

Czułam się jak intruz we własnym domu. Mąż tylko wzruszał ramionami to mama, jest dobra. Dobra? Widziałam, jak chowała naszego ananasa pod płaszcz. To nie była pomoc ani troska to była bezczelna okupacja.

Więc wymyśliłam plan. Delikatny, ale skuteczny. Następnego dnia zabrałam koleżankę Olę, kupiłyśmy najostrzejsze sushi w okolicy i bez zapowiedzi odwiedziłyśmy Halinę.

Dzień dobry, byłyśmy w pobliżu, pomyślałyśmy, iż wpadniemy! Przyniosłyśmy sushi spróbujcie! uśmiechnęłam się, wręczając jej tackę.

Teściowa zbladła. Nienawidzi sushi. Raz spróbowała i od tamtej pory nazywa je surowymi szczurami na ryżu.

Rozgośćcie się, a ja zobaczę, co u was słychać powiedziałam, kierując się ku jej lodówce.

Wyciągnęłam kaszę, sałatkę ziemniaczaną, ciasto wszystko wylądowało na stole. Ola już chichotała.

Halina, nie macie nic przeciwko? Przecież przyniosłyśmy sushi, wymiana to przecież nic złego, prawda? dodałam z udawaną niewinnością.

Teściowa zastygła w miejscu. Bez słowa. Zrozumiała. Zrozumiała, jak to jest, gdy ktoś wdziera się do czyjegoś domu bez zaproszenia.

Wyszłyśmy, dziękując za ciepłe przyjęcie i obiecując rychły powrót.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Dzwoni teraz przed wizytą, przychodzi rzadko i dyskretnie. choćby przynosi to, co naprawdę lubimy. Żadnych ryb. Czasami nie trzeba kłótni wystarczy pokazać komuś jego własne odbicie.

Idź do oryginalnego materiału