Natrętna teściowa wpadała do nas jak do siebie, aż do mojego „powitalnego” przyjęcia

twojacena.pl 4 tygodni temu

Natrętna teściowa wpadała jak do siebie aż w końcu odpłaciłam jej pięknym za nadobne

Czasem zdarza się, iż wróg w domu to nie obcy, ale teściowa z uśmiechem dobroci i pojemnikiem pełnym podejrzanych klopsików. Nazywam się Kinga, od dwóch lat jestem zamężna i, jak to mówią, między mną a mężem wszystko było idealne dopóki jego matka nie zaczęła ogrzać naszego domowego ogniska trochę za często. I z takim uporem, iż choćby listonosz bywał u nas rzadziej.

Przesortowywałam właśnie zapasy w kuchennej szafce, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Otwieram. Oczywiście, kto by inny? Halina, moja teściowa.

Kinga, dzień dobry, przyniosłam wam klopsiki! Z dorsza! Świeżutkie! radośnie wyciąga plastikowy pojemnik.

Wzdycham. Mój mąż i ja od dziecka nie znosimy ryb. Mnie karmiono nimi aż do przesytu, a on, syn rybaka, jadł ich tyle, iż prawie wyrosły mu skrzela. Mówiliśmy o tym. Wielokrotnie. Ale teściowa udawała, iż nie rozumie.

Halinko, my nie jemy ryb Przecież pani wie.

Ale to się nie wyrzuca! Zostawcie, może komuś podarujecie! tłumaczyła się.

Lecz problemem nie były tylko te przeklęte klopsiki. Przychodziła coraz częściej. Bez zapowiedzi. Bez pukania. Wchodziła jak u siebie i zaczynała swoje inspekcje:

O, co to za ser? Nigdy nie jadłam, spróbuję kawałek. I szynki też wezmę, kupisz sobie nową. Aha, przyniosłam wam rybę trzeba się dzielić!

Z każdą wizytą jej apetyty rosły. Pewnego dnia zjawiła się z koleżanką. Bez telefonu. Bez pytania.

Byłyśmy w aptece pomyślałyśmy, iż wpadniemy się ogrzać. Zrobisz nam kawę?

Gdy ja stałam jak wryta w progu, ona już energicznie przeszukiwała lodówkę, wyciągając dżem, ser, ciastka, podczas gdy jej koleżanka rozsiadała się wygodnie przy stole.

Czułam się jak intruz we własnym domu. Mąż tylko wzruszał ramionami to mama, jest dobra. Dobra? Widziałam, jak chowała naszego ananasa pod płaszcz. To nie była pomoc ani troska to była bezczelna okupacja.

Więc wymyśliłam plan. Delikatny, ale skuteczny. Następnego dnia zabrałam koleżankę Magdę, kupiłyśmy najostrzejsze sushi w okolicy i bez zapowiedzi poszłyśmy do Haliny.

Dzień dobry, byłyśmy w pobliżu, pomyślałyśmy, iż wpadniemy! Przyniosłyśmy wam sushi spróbujcie! uśmiechnęłam się, wręczając jej tackę.

Teściowa zbladła. Nienawidzi sushi. Raz spróbowała i od tamtej pory nazywa je surowymi szczurami na ryżu.

Rozgośćcie się, a ja zobaczę, co tu macie dobrego powiedziałam, kierując się w stronę jej lodówki.

Wyjęłam kaszę gryczaną, sałatkę jarzynową, sernik wszystko wylądowało na stole. Magda już chichotała.

Halinko, nie macie nic przeciwko? Przecież przyniosłyśmy wam sushi, to normalne, iż się wymieniamy, prawda? dodałam z udawaną niewinnością.

Halina zastygła w bezruchu. Bez słowa. Zrozumiała. Zrozumiała, jak to jest, gdy ktoś wpada bez zapowiedzi.

Wyszłyśmy, dziękując za ciepłe przyjęcie i obiecując rychły powrót.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Dzwoni teraz przed wizytą, bywa rzadko i dyskretnie. Przynosi choćby to, co naprawdę lubimy. Zero ryb. Czasem nie trzeba kłótni. Wystarczy pokazać lustro.

Idź do oryginalnego materiału