Narzeczona postawia warunki

newskey24.com 2 tygodni temu

— Nie, Witold Kazimierczuk! Nie i koniec! — uderzyła pięścią w stół Kinga, aż filiżanki na spodkach zadzwoniły. — Mam dość! Już dłużej nie wytrzymam!

Szwagier uniósł brew, odłożył gazetę.

— Kinga, o co chodzi? Co się stało?

— Stało się to, iż nie jestem waszą służącą! — syknęła synowa, stając w rozkroku. — Twoja matka całe dni tylko wydaje rozkazy, jakbym była nikim! A ty milczysz!

Helena Stanisławówna, teściowa, weszła akurat do kuchni, usłyszawszy krzyk.

— Co się tu dzieje? Kinga, dlaczego wrzeszczysz na cały dom?

— Proszę bardzo! — Kinga wskazała palcem na teściową. — Oto i ona! „Kinga, skocz po chleb”, „Kinga, ugotuj żurek”, „Kinga, umyj podłogę”! Czy ja jestem waszą pokojówką?

Helena Stanisławówna zacisnęła usta i usiadła przy stole.

— A kto, według ciebie, ma to robić? Jestem stara, schorowana, Witold całymi dniami przepada w pracy. Ty jesteś młoda, zdrowa…

— Ja też pracuję! — przerwała Kinga. — W sklepie stoję od rana do wieczora, nogi bolą, a wracam do domu i znowu gotuj, sprzątaj, pierz!

Witold Kazimierczuk podrapał się po głowie, spoglądając raz na żonę, raz na matkę.

— Mamo, może Kinga rzeczywiście jest zmęczona…

— Ach, więc tak! — oburzyła się Helena Stanisławówna. — Teraz i ty jesteś przeciwko mnie! Własną matkę za jakąś…

— Za jakąś?! — zawrzała Kinga. — Jestem żoną twojego syna, nawiasem mówiąc! I urodzę mu dzieci, jeżeli Bóg da! A ty nazywasz mnie „jakąś”?!

Teściowa odwróciła się do okna, milcząc. Witold wstał i podszedł do żony.

— Kinguś, no nie unoś się tak. Mama jest już w wieku, ciężko jej samemu…

— A mnie jest lekko, tak? — Kinga odsunęła się od męża. — Słuchaj, Witek, mówię ci szczerze: albo coś się zmieni, albo ja stąd wyjeżdżam!

Zapadła cisza. Helena Stanisławówna powoli się odwróciła.

— Dokąd niby pojedziesz? Do swoich rodziców, co? Czekają na ciebie z otwartymi ramionami?

Kinga zbladła. Rzeczywiście, relacje z rodzicami, zwłaszcza z ojcem, były trudne — nigdy nie wybaczył jej tego małżeństwa.

— Znajdę sobie miejsce, nie martwcie się!

— Kinga, nie mów głupstw! — Witold złapał żonę za dłoń. — Jesteśmy rodziną. Musimy się jakoś dogadać.

— Właśnie! — Kinga wyrwała rękę. — Dogadać się! A więc słuchajcie moich warunków.

Helena Stanisławówna prychnęła.

— Czegoś jeszcze! Warunki stawia! W moim domu!

— W **naszym** domu! — poprawiła Kinga. — Witek, powiedz matce, iż to też nasz dom!

Witold zawahał się. Dom formalnie należał do matki — dostała go jeszcze od swoich rodziców. Ale od ślubu młodzi tu mieszkali; nie mieli innego wyjścia.

— Mamo, technicznie rzecz biorąc…

— Żadnego „technicznie”! — ucięła Helena. — Dom jest mój, i zasady tu ustalam ja!

— Dobrze! — Kinga podeszła do szafki, wyciągnęła notatnik i długopis. — Więc zapisuję. Warunek pierwszy: gotuję obiad co drugi dzień. We wtorek, czwartek i sobotę gotujesz ty lub Witek.

— A to dlaczego? — oburzyła się teściowa.

— Bo nie jestem kucharką! — Kinga coś zapisała. — Warunek drugi: sprzątamy na zmianę. Tydzień ja, tydzień ty.

— Już całkiem się rozzuchwaliłaś! — Helena zerwała się z krzesła. — Witek, ty to słyszysz?!

Witold siedział ze spuszczoną głową. Czuł się niezręcznie, ale rozumiał też żonę. Matka naprawdę czasem za dużo od niej wymagała.

— Warunek trzeci — ciągnęła Kinga — nikt nie wchodzi do naszego pokoju bez pukania. I nikt nie dotyka moich rzeczy.

To był bolesny temat. Helena miała zwyczaj „porządkować” cały dom, włącznie z pokojem młodych. Przestawiała rzeczy Kingi, czytała listy od przyjaciółek, a choćby zmieniała ustawienie mebli.

— A jeżeli będę chciała odkurzyć? — spytała teściowa.

— Uprzedzaj wcześniej. Zapukaj, zapytaj o zgodę — Kinga zanotowała kolejny punkt. — I warunek czwarty: raz w tygodniu wychodzimy z Witkiem do kina albo do znajomych. Sami, bez ciebie.

— To już przesada! — wybuchnęła Helena. — Odbierasz mi syna!

— Nie odbieram! Chcę spędzać czas z mężem! Normalne małżeństwa tak robią!

Witold podniósł głowę.

— Mamo, to rozsądne. Jesteśmy młodzi, czasem chcemy się rozerwać…

— Ach, więc tak! — Helena załamała ręce. — Wszyscy przeciwko mnie! Dobrze, zapisuj sobie dalej te warunki!

Kinga spojrzała na teściową uważnie. W jej głosie wyczuwała się jakaś złość, ale i bezradność.

— Heleno… — zaczęła łagodniej. — Nie jestem przeciwko tobie. Chcę tylko, byśmy żyli w spokoju.

— W spokoju… — teściowa ciężko opadła na krzesło. — Jak ja mam być spokojna, gdy syn się ode mnie odwróci?

Kinga odłożyła długopis, usiadła naprzeciw.

— Nikt się nie odwraca. Ale rozumiesz, ja też potrzebuję tu swojego miejsca. Nie jestem obca.

— Nie obca, ale i nie własna krew — mruknęła Helena.

— Dlaczego? — zdziwiła się Kinga. — Jestem twoją synową. Jesteśmy rodziną.

— Rodzina… — teściowa pokręciła głową. — Rodzina to wspólna krew. A ty… ty przyszłaś z zewnątrz. Dzisiaj tu, jutro gdzie indziej…

Witold wstał.

— Mamo, dość! Kinga jest moją żoną. Więc i dla ciebie córką. Koniec!

— Córką… — Helena westchnęła. — Dobrze. Skoro córka, to niech będzie córka. Tylko córki też słuchają matek.

— Słuchają, ale nie we wszystkim — odparła Kinga. — I nie jak służące.

Cisza przeciągała się. Witold chodził po kuchni, zamyślony. Kinga wertowała notatnik. Helena wpatrywała się przez okno w podwórko, gdzie sąsiadki wieszały pranie.

— U Ireny Witoldówny syn też się ożenił — odezwała się nagle. — Synowa dobra się trafiła. Cicha, spokojna. Teściową szanuje.

— A jaKinga uśmiechnęła się cicho, widząc, jak Helena wyciąga rękę, by pogłaskać nowego, rudego kota, który właśnie wtargnął do kuchni, jakby wiedział, iż od dziś to też jego dom.

Idź do oryginalnego materiału