"Nakrzyczałam na obce dziecko i doprowadziłam je do płaczu. Samo się prosiło!"

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Krzyk nigdy nie jest dobrą metodą wychowawczą. Fot. Marek BAZAK/East News


Krzyk nigdy nie jest rozwiązaniem. Mimo to niemal każdemu z nas zdarza się podnieść głos – gdy jesteśmy zmęczeni, zniecierpliwieni, gdy dziecko nie chce słuchać. Sekundę później wzbierają w nas wyrzuty sumienia. Napisała do nas Daria, która w natłoku emocji – i obronie własnego synka – nakrzyczała na obce dziecko. Zastanawia się, czy popełniła błąd.


"Już słyszę te inwektywy kierowane w moją stronę. Bo jak to, na dziecko krzyczeć? Małe, bezbronne niewiniątko? Tak, tak, słyszałam to wiele razy. Krzyk niszczy dziecko. Krzyk odbiera mu poczucie bezpieczeństwa, sprawia, iż czuje się zagrożone. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Zdarza mi się krzyknąć na mojego syna, a chwilę później przytulam go najmocniej, jak umiem, ze łzami w oczach i poczuciem winy, iż zawiodłam jako rodzic. Czy krzycząc na obce dziecko, też zawiodłam?

Kajtek się bawi, ja odpoczywam


Byłam w weekend z Kajtkiem na osiedlowym placu zabaw. Pogoda piękna, nie za gorąco, udało nam się uniknąć tych tłumów, które pojawiają się tu zwykle latem. Osiedle nie jest duże, zamknięte, ale czasem przychodzą dzieciaki z okolicznych bloków. Nie mam nic przeciwko, w końcu plac zabaw jest po to, żeby z niego korzystać.

Kajtek ma 4 lata, chodzi do przedszkola. Już ma swojego najlepszego przyjaciela w grupie, chłopca, który mieszka na tym samym osiedlu. Znam jego rodziców, lubimy się, jednak tym razem Maciusia nie było na placu. Kajtek jest rezolutnym dzieckiem, z każdym się dogada, czasem podchodzi choćby do starszych dzieci, żeby się z nimi pobawić, kiedy nie ma towarzystwa.

Tym razem też upatrzył sobie jakiegoś nowego kolegę. Od razu było widać, iż chłopiec jest starszy, może chodził do zerówki? Mimo to znaleźli wspólny język. Biegali, zjeżdżali na zjeżdżalni, cali w skowronkach. Nie ma lepszego uczucia niż widzieć swoje dziecko takie szczęśliwe! W końcu usiedli w piaskownicy i zaczęli bawić się koparką Kajtka. Zawsze jestem przygotowana na takie okazje i zabieram ze sobą cały arsenał zabawek, przekąsek i mokrych chusteczek.

Czas na placu zabaw to też moment dla mnie. Jasne, pilnuję dziecka, ale nie biegam za nim w strachu, iż stłucze kolano. To taka godzina, dwie, kiedy mogę poczytać książkę, pogadać przez telefon z przyjaciółką, pomyśleć o niebieskich migdałach. Co jakiś czas zerkam na Kajtka, ale daję mu przestrzeń do szaleństw. Przecież sama nie chciałabym, żeby ktoś mi co chwila zawracał gitarę, kiedy tak świetnie się bawię!

Czułam, iż coś jest nie tak


Zanim zatopiłam się w lekturze, spojrzałam na synka. Coś mi się nie podobało w jego wyrazie twarzy. Zmarkotniał jakby? Zesmutniał? Postanowiłam poprzyglądać mu się chwilę. Nie słyszałam jego rozmowy z tym drugim chłopcem, ale coś nie dawało mi spokoju. Podeszłam do nich i zapytałam, co słychać. Mój syn poczuł się na tyle pewnie, iż od razu powiedział, iż Adaś (tak miał na imię ten drugi chłopiec) nie chce mu oddać koparki. Po chwili tłumaczeń udało mi się załagodzić konflikt. Nie chcę, żeby mój syn był samolubem, który nie umie się dzielić... Wróciłam na ławkę i obserwowałam.

Przez kilka minut chłopcy się ładnie bawili, a potem zobaczyłam, jak ten cały Adaś posypuje mojego Kajtka piaskiem. adekwatnie nie posypuje: on rzucał w niego garściami piachu. W twarz, w brzuch, we włosy. Gdy tylko się podniosłam, Kajtek zaczął płakać. Podbiegłam do niego, otrzepałam piach. Zwróciłam uwagę Adasiowi, iż takim zachowaniem wyrządza Kajtkowi krzywdę i żeby przeprosił. Znów mi się udało, pogodzili się i wrócili do zabawy. 'To tylko dzieci', myślałam.

Minęło kilka minut, chłopcy znów zaczęli biegać. Na chwilę spuściłam wzrok, a później usłyszałam krzyk. Wiedziałam, iż to Kajtek, znam przecież głos swojego dziecka. Podeszłam do nich szybkim krokiem. Kajtek leżał na ziemi, płakał, a Adaś stał nad nim z uśmiechem. Kajtek wtulił się we mnie i powiedział, iż Adaś go popchnął. Do trzech razy sztuka. Tym razem dałam się ponieść emocjom. Krzyknęłam na Adasia, iż ma w tej chwili odsunąć się od mojego dziecka. Że żadne inne dzieci nie powinny się z nim bawić, iż jest niewychowany i może teraz ja powinnam go popchnąć, żeby poczuł, jak to jest...

A może powinnam była go przytulić?


Adasiowi zaszkliły się oczy, w końcu zaczął płakać. Wiem, poniosło mnie. Ale to dziecko samo się o to prosiło! Kocham mojego syna nad życie i będę bronić go jak lwica. Przecież Adaś widział, iż Kajtek jest od niego mniejszy, słabszy. Najpierw zabrał mu koparkę, potem ten piasek, w końcu to... No nie mogłam pozwolić, by ktoś tak traktował mojego synka, by celowo go krzywdził.

Ludzie zaczęli się na nas oglądać, ale nikt nie podszedł do Adasia, musiał być na placu zabaw sam. Wzięłam Kajtka za rękę i wróciliśmy do domu. A mnie naszły jakieś refleksje... Stoję przy swoim i uważam, iż miałam rację, iż musiałam zareagować. Ale czy nie byłam jednak zbyt surowa? Nie znam tego Adasia, jego rodziców... Może wyniósł takie zachowanie z domu? Może brakuje mu opieki, miłości? Może powinnam była go przytulić, zamiast na niego krzyczeć? Ale kto to widział, dorosła baba tuli na placu zabaw obce dziecko... Powiedzcie mi. Popełniłam błąd?".

Idź do oryginalnego materiału