Cykl tych tekstów będzie się nazywał Na warsztat i będę tu rozmawiał z artystami i artystkami sztuk wizualnych o ich warsztacie właśnie. Uważam, iż tytuł jest nieco pretensjonalny, taki nie z genealogii pisma o sztuce, a bardziej technice czy może wojskowości, ze stylem myślenia i zakresem żartu jakby mierzonym szkolną ekierką: dotąd się można śmiać, a potem już musi być na poważnie. Ale co robić. Zaproponowałem taki cykl redakcji, a ona na to przystała.
Ta kwadratowatość nazwy – na warsztat – zdradza też, iż warsztat w sensie techniki i sztuka współczesna w sensie dilowania znaczeniami są ze sobą w starciu. A to jest ciekawe. Bo największy temat sztuki współczesnej i sztuki w ogóle polega na tym, iż nie da się oddzielić osobowości od rzemiosła. A rzemiosło to człowiek. jeżeli mówimy choćby o największych ambicjach sztuki, zawsze na końcu będzie czyjeś ja. Moje ja na przykład jest tu całkowicie zgodne z krytyką biograficzną. Uważam, iż prawdziwe dzieło to zawsze jest autor i nie ma żadnej różnicy między jednym a drugim, fuck the structuralism. To znowu robi problem. Bo jak tu rozmawiać o warsztacie, skoro zawsze wyjdzie, iż największym warsztatem artysty jest jego biografia?
Jak każdy współczesny artysta, Dominika Olszowy mówi, iż niczego nie umie: „Chyba nic nie umiem. Tak się czuję”.
Próbowałem to oddzielać, podchodziłem, zanęcałem. No i nie da się specjalnie. Przynajmniej w tym przypadku. Dominika Olszowy, pierwsza z którą udało mi się porozmawiać, zawsze prowadziła do biografii: iż to jej doświadczenie, iż ona tak ma, a to i to wynika jeszcze z podstawówki albo ilości pieniędzy w domu. A warsztat? Zawsze z boku. Olszowy lubi na przykład robić witraże. Cięcie szkła, diamentowe ostrze, małe szkiełka, drogi materiał – to ją uspokaja. I to „uspokaja” znowu prowadzi mnie od warsztatu do tego, co tym warsztatem zarządza: emocje, biografia, myśli, człowiek. Cały warsztat w nim.
A zatem opiszmy warsztat Olszowy i wspomnijmy na początku, iż Dominika Olszowy jest gites. I iż dobrze żeście wybrali, obdarzając ją uwagą. Jej warsztat na to zasługuje. Oto kilka pojęć zabranych z jej pracowni.
Nieświadomość
Po pierwsze, klasycznie już, jak każdy współczesny artysta, Dominika Olszowy mówi, iż niczego nie umie: „Chyba nic nie umiem. Tak się czuję”. Dociskam: „Masz pracownię w Warszawie, musiałaś coś umieć, to osiągnięcie”. Wykręca się: „Tu jest bardzo tanio”. I do końca nie rezygnuje z tej skromności.
Za to po czasie uświadamia sobie jedną rzecz, iż może jednak coś umie. Po godzinie rozmowy, kiedy schematycznie oprotestowała klasyczną akademicką naukę warsztatu, dążenia do doskonałości formy, która „bierze plastelinki i wpaja im swoje gusta i wizje sztuki, by na końcu zniszczyć i wypuścić puste”, nagle z euforią odkrywa, iż studia jej pomogły.
Zawsze chciałem być artystą, ale mogę o nich tylko pisać: Artur Żmijewski
Po tym jak zdała do uczelni artystycznej, już jako dojrzała dwudziestosześcioletnia osoba, zdziwiła się, iż jej oczekiwania związane z „intermediami” w Poznaniu się nie sprawdziły. Chciała umieć więcej „pod rynek pracy”, może dla telewizji, a okazało się, iż „te pracownie są super otwarte i nie uczą jak wycinać czy montować filmy, tylko uczą myślenia. Czyli pracy z tematem. jeżeli chodzi o medium, to możesz zrobić wszystko”.
Czyli umie myśleć? Olszowy się godzi. Ta nieświadomość co do własnych umiejętności zadziwia. Czy to minoderia, czy rodzaj prostoty, która nie zna przesadnej autoanalizy? Raczej drugie, rodzaj nieświadomości, który pozwala jej somnambulicznie, jak z rękoma wyciągniętymi do przodu we śnie, wyrażać rzeczy bez skrępowania. I wtedy zaczynamy mówić o pieniądzach.
Pieniążki
Tak, Olszowy mówi na pieniądze „pieniążki” i to zdaje się wcale nie ironicznie, sarkastycznie, kampowo. Grają z koleżankami w bilarda i pokerka, i ona wygrywa pieniążki, a te są dobre, bo pozwalają jej lepiej żyć i działać. To rodzaj magii sympatycznej: jeżeli ja będę o pieniądzach mówił miło, one będą miłe dla mnie. I Olszowy nie jest chyba świadoma, iż tym samym dopełnia swój film stworzony kiedyś na YouTube’a i po dziś dzień czarujący swoją dobrocią.
Ale też w tych pieniążkach jest coś poza tą przyjemną, żenującą nieświadomością, która jak po kalce odbija się w jej pracach. Jest też sygnatura biografii.
Może pierwszy raz, może nie – czego potwierdzenia u niej łakomie szukam – mówi mi, jak ważne są pieniądze w jej życiu (pamiętajmy, życie to dzieło). Padają słowa o domu na granicy polsko-niemieckiej, w którym dorastała i w którym, jak na lata 90., było bardzo dużo pieniędzy, a ona sama miała wszystko, co chciała. „Skrzynki coca-coli, game boya, rolki, oryginalne perfumy”, wylicza wszystko, czego da się pozazdrościć i dziś. Ale też do czasu. Gdy ojciec umarł, wraz z nim umarły pieniądze. „Nie było na jedzenie, musiałam jeździć za granicę do pracy”; „okazało się, iż pieniądze są czymś; trzeba je zdobyć”. I nagle życie dzieli się na dwa.
Olszowy lubi jak coś jest „niedojebane, ułomne”. Wtedy staje się protestem przeciw akuratności, wszystkiemu co nieprawdziwe.
Można – jak dotąd – odrzucać pieniądze po całości, jak w niesprzedawalnych niemal programowo pracach, i nie uczestniczyć w rynku sztuki (o czym mówi jako o niezbyt mądrym wyborze). Pieniądze stają się wtedy tylko symbolem mieszczańskiego ładu, który dla niej okazał się ułudą, mierził ją i być może dlatego waloryzowała rzeczy im przeciwne. To, co zwykle poniżane.
Obniżony próg odrazy
Za Olszowy wiszą bluzka i majtki rozpięte na ścianie, wykąpane, zabetonowane w wikolu, przypominające reliefy ze skóry, w których w latach 90. topiono zegary i podmalowywano sprayem imitując księżycowe poświaty. Te zegary były ohydne. Bluzka i majtki podniecają, są kobiece, ale też żenują: brudne, zmięte; „takiej kobiecości nikt nie potrzebuje”, mówi mój wewnętrzny esteta i krytyk. Widzę jej głowę na ich tle, czasem staram się do nich nawiązać, Olszowy zbywa to hasłem, iż ona ma obniżony próg odrazy i stąd nie robi jej kłopotu ani praca na ścianie, ani – zgrzytliwa dla mnie – nazwa jej rapowego zespołu sprzed kilku lat: Cipedrapskuad.
A czy słuchałeś podwórkowego rapu sprzed dwóch dekad, zadaje pytanie. To kontra do męskiego szowinizmu, ale i ostentacyjne podniesienie tego, co wstydliwe. Jej się zawsze, może przez przekorę, a może przez tę fejkowość domu wynikającą z tragicznej historii, podobały i podobają „odpadki w zlewie, pobocza dróg w styczniu”, wszystko, co może budzić odrazę. Także, myślę, zepchnięta do wstydu kobiecość. To też cecha jej warsztatu. Dotknąć tego, co brzydkie. Oswoić, przyzwyczaić się. Stąd taka sympatia nie tylko dla zażenowania, ale i – to kolejne ważne słowo – błędów.
Błędy z przekory
To jej manifest. Ona lubi jak coś jest „niedojebane, ułomne”. Wtedy staje się protestem przeciw akuratności, wszystkiemu co nieprawdziwe. Tak też kojarzy słowo warsztat – „polega na tym, iż umiesz coś profesjonalnie rzeźbić, pięknie malować, adekwatnie fotografować i ja zawsze od tego chciałam uciec”. Dlaczego?
Śmiem twierdzić, bo nie potwierdziliśmy sobie tego w rozmowie, iż to też technika, ale obronna. Bo Olszowy doskonale zna zasady montażu filmów i obróbki zdjęć, a nieśmiertelne „szparowanie” – dopytywałem jak głupek – nie jest dla niej męczące. Jednak ta poprawność, znana jeszcze przed akademią, kojarzy jej się z czymś nieprawdziwym, sztucznym, narzucającym się, a ostatecznie oszukanym. Dlatego, stawiając na swoje, postawiła na błędy. Obscenę nawet.
– Ale celowo czy nie?
– To jest dobre pytanie, wiesz – wraca do głosu jej nieświadomość.
Szklany brzuszek. Dominika Olszowy w Gdańskiej Galerii Miejskiej
Rywalizacja
Czy umiejętność rywalizacji należy do warsztatu artysty? Nie wiem, i tak za dużo psychologizuję (ale warsztat to w połowie psychologia, pamiętajmy), a skłania mnie do tego sama Olszowy. W jej historii rywalizacja jest ważna.
Jest wysoka, ktoś musiał wybrać ją do zespołu siatkówki, gdzie zaistniały idealne proporcje: bycia w zespole i bycia pojedynczo wobec innych (mało kontaktu fizycznego). Sport ćwiczy wytrzymałość, ona ćwiczyła siatkówkę profesjonalnie. Występowała też w kółku aktorskim, a choćby było pogodynką.
Performance – dzwoni w uszach takie hasło. Przyjemność obcowania ze spojrzeniami innych, przeginania rzeczywistości (chociażby jak zespół Horsefuckers M.C.), świadomość, jak wiele można w niej zdziałać, łamiąc jej zasady. Mamy więc błąd, mamy obniżone poczucie zażenowania, mamy pragnienia w połowie tylko świadome. Olszowy to musi być silny przeciwnik w sztuce.
Wolność
No i nagle ta wolność. Jest wojna w Ukrainie, a Olszowy się upiera – tak jak upierała się przy błędach – iż nie będzie robić sztuki zaangażowanej. Nie tylko feministycznej, w ogóle zaangażowanej: w wojnę, w protesty, we wszystko, co prowadzi do tego, od czego chciała uciec. Od formy, tego co się powinno robić. Do czego zatem zmierza?
Możliwe, iż prowadzi ją wspominana wcześniej nieświadomość. Jak wytrwać wobec ciśnień, które serwuje teraz świat, jeżeli nie da się położyć swojego na wierzchu? Wszystko się ładnie wiąże.
Sztuka jest kobietą. Artystki i artyści na Strajku Kobiet
Ostatnie miesiące to czas, kiedy wbrew okolicznościom się uspokoiła. Jest po terapii, podoba jej się szkło, czystość, kolory, a jej prace – tak przy okazji – mogłyby mieć większy czynnik sprzedawalności. Pieniążki wracają, ale znów jako przekora. Zaakceptowane w świecie, który chciałby teraz pamiętać tylko o bohaterskich czynach. No i witraże ją uspokajają.
Ano właśnie – ten spokój. Niekoniecznie jest adekwatnym słowem, być może adekwatnszym jest wolność, którą chciała w sztuce znaleźć. I znalazła. Rozmawiamy jeszcze o diamentowych ostrzach, technikach witrażu (ona robi jak Tiffany, ołów to do kościołów), o procesie wymyślania (potrafi zrobić wystawę w dobę, ale wcześniej dużo myśli), o zmianie, którą przeszła, zatrzymała się. interesujący czas, człowiek i warsztat. Olszowy to ktoś radykalnie zaangażowany – ale możliwe, iż wcale nie z tych przyczyn, o których chciałoby się pomyśleć; to jedynie warsztat w walce o siebie.