Na progu jesieni

newsempire24.com 3 tygodni temu

„Babciu, jutro nie uda nam się przyjechać na twój jubileusz, wybacz” – mówił przez telefon Antek, mąż wnuczki Kingi, tuż przed wieczorem.

„Antek, co się stało?” – zaniepokoiła się Nadzieja Ignacówna.

„Babciu, właśnie zabrałem Kingę do szpitala. Nie mogła doczekać się twojego święta, więc postanowiła zrobić ci wcześniejszą niespodziankę” – odpowiedział, w głosie czuć było zarówno troskę, jak i radość. „Dzwonię z izby przyjęć. Jeszcze nie urodziła.”

„Jezu, Antek, jaka radość! A ja już się przestraszyłam. Dzwonisz wieczorem, a wy zwykle o tej porze nie dzwonicie. No dobrze, dzięki, iż dałeś znać. Będę się modlić, żeby z Kingą i moim wnukiem wszystko było w porządku. Zadzwoń, jak tylko się urodzi, choćby jeżeli będzie noc – i tak nie zasnę.”

„Dobrze, babciu, zadzwonię.”

Dwie godziny później Antek znów się odezwał, tym razem rozradowany:

„Babciu, masz prezent na jubileusz – wnuczek Jasio! Kinga czuje się dobrze. Więc świętuj bez nas.”

„Dzięki, Antku, i za Jasia, i za życzenia. Przytul mocno Kingę, powiedz, iż jest dzielna.”

Nadzieja Ignacówna skończyła sześćdziesiąt pięć lat. Gości niewielu – przyjedzie druga córka z mężem i synem, wnukiem Nadziei. No i przyjaciółki, Weronika i Nina, z którymi pracowała przez lata. Znają się od młodości.

Siedem lat temu Nadzieja pochowała męża, Leszka. Przeżyli razem szczęśliwe życie, ale los tak chciał, iż go zabrakło. Jeszcze mieli plany, ale serce nie wytrzymało – choćby nie zdążył na emeryturę. Wychowali córkę Alę, wykształcili, teraz mieszka z mężem w mieście.

Nadzieja z Leszkiem mieszkali w małym miasteczku. Duża miejscowość, ogromna fabryka, większość tam pracuje. Oni też. Poznali się w pracy. Młody inżynier Leszek, przystojny, postawny chłopak, zauważył w stołówce rozśmieszoną, ładną dziewczynę. Gdy wychodziła z koleżanką Niną, zatrzymał ją przy drzwiach.

„Dziewczyno, poznajmy się. Jestem Leszek, ale możesz mówić Leszek lub Lesiu – zgadzam się na wszystko” – uśmiechnął się szeroko.

„Nadzieja” – odpowiedziała skromnie, rumieniąc się. Od razu jej się spodobał.

„Piękne imię – Nadzieja. Mogę dziś na ciebie zaczekać po pracy? jeżeli nie masz nic przeciwko.”

„Mogę, nie mam nic przeciwko” – odparła i poszła za Niną.

Wieczorem Leszek już czekał. „Może pójdziemy do kina? Albo na spacer?”

„Lepiej na spacer. W kinie się nie nagadamy” – roześmiała się.

„Gdzie pracujesz?” – spytał.

„W dziale planowania, jestem ekonomistką. Niedługo, dopiero po studiach. A ty?”

„Też młody specjalista, skończyłem politechnikę, przyjechałem tu do fabryki. Inżynier w dziale sprężyn. A ty jesteś stąd?”

„Tak, rodzice tu mieszkają, ja z nimi. Mamy dom. Tata jest budowlańcem, postawił go sam. Zawsze marzył o domu, choćby jak oferowali mu mieszkanie. Teraz to już stara dzielnica, ale dom stoi mocny. Mama go we wszystkim wspierała.”

„Moi rodzice są na wsi, daleko stąd. Nie wróciłem, bo co bym tam robił? Wybrałem tę fabrykę – miałem tu praktyki, spodobało mi się. Dużo zieleni, domki i bloki.”

„Ja skończyłam szkołę i wróciłam. Tu moje dzieciństwo, młodość. Teraz pracuję i mieszkam.”

Tak się zaczęło. Pokochali się. Potem Leszek przyszedł poznać rodziców Nadziei – z bukietem dla matki i koniakiem dla ojca.

„Dzień dobry, jestem Leszek, pracuję z Nadzieją. To dla pani kwiaty, a to dla pana” – uśmiechnął się, wręczając prezenty.

„Dzięki, Leszku, wejdź, siadaj” – zaprosiła matka. „Nie trzeba było się trudzić.”

„Jak to? W gości nie przychodzi się z pustymi rękami” – odparł, siadając obok Nadziei.

Spodobali się rodzicom. Rozmawiali prosto, jakby znali się od lat. Opowiedział o swoich rodzicach i dwóch braciach. Gdy wychodził (nie został długo, żeby nie nadużywać goścmpiństwa), Nadzieja odprowadziła go do furtki.

„Nadziu, mają fajnych rodziców. Lubię ich.”

„Widziałam, iż tata cię polubił. Znalazłeś z nim wspólny język” – zaśmiali się.

„No to lecę do akademika. Będę tęsknić. Do jutra.”

Wkrótce wzięli ślub. Rodzice urządzili im piękną weselę, przyjechali krewni Leszeka ze wsi – rodzice i bracia. Przywieźli masę wiejskich smakołyków: mięso, mleko, masło, jajka. Matka Nadziei aż się zdziwiła: „Ale po co tyle?” – a teściowa tylko machnęła ręką: „Teraz was więcej w domu, dwóch mężczyzn, a mężczyzn trzeba dobrze karmić. Wiem co mówię…”

Mieszkali z rodzicami Nadziei – dom był duży, choćby później ich córka miała swój pokój. Żyli w zgodzie, wesoło. Niestety, rodzice Nadziei nie dożyli starości – najpierw odszedł ojciec, potem matka. Później zabrakło też Leszka.

Czas mijał. Nadzieja na emeryturze. Sześćdziesięciopięciolatka. Przywykła do życia bez męża – z początku bardzo tęskniła, z czasem płakała rzadziej, ale wciąż brakowało jej Leszka.

Jubileusz spędziła w małym gronie. Córka z mężem posiedzieli przy stole i pojechali. Nadzieja Ignacówna rozumie – mają swoje sprawy. Dla niej ważne, żeby dzieci i wnuki były zdrowe. Po wyjściu gości zobaczyła przed domem starszego mężczyznę pochylonego nad silnikiem poloneza. Zapalił latarkę, robiło się ciemno.

„Przepraszam, może pani potrzyma latarkę? Sam nie dam rady” – poprosił, zauważając ją.

„Proszę bardzo” – podeszła, pomogła.

Grzał się z silnikiem długo, ale samochód nie chciał zapalić. „Dzięki za pomoc, ale chyba zostanę tu na noc. Rano zadzwonię do kolegi Wiesława, do którego jechałem. Nie chcę go nachodzić o tej porze.”

„Dobranoc” – pożegnała się, wracając do domu.

Zaczęła sprzątać, ale spojrzała przez okno na samochód i wyszła. Zapukała w szybę.

„To znowu ja” – uśmiechnęła się. „SW tamtym roku, w pierwszy dzień lata, Nadzieja i Wiesław pobrali się w małym wiejskim kościółku, otoczeni przez dzieci, wnuki i przyjaciół, którzy od dawna nie widzieli jej tak szczęśliwej.

Idź do oryginalnego materiału