Myszki Maszki i Ich Przyjaciele

newsempire24.com 1 tydzień temu

Marysia i jej myszki
Prowadzę swój blog, jestem psychologiem i piszę o sobie.
Kilka tygodni temu poznałam dziewczynkę, siedziała na ławce w parku, karmiła gołębie bułką…

Bardzo rozmowna, gdy zobaczyłam ją po raz trzeci, zrozumiałam, kogo mi przypomina – mnie samą.

Rodzice się rozwiedli, mama wyszła za mąż i wyjechała za granicę, tata mieszka z inną panią (jak mówi Marysia – tak ma na imię dziewczynka).

U taty i Aliny urodził się chłopiec, nazwali go Kacper…

Patrzyłam na tę malutką istotę i widziałam siebie.

Jak mogę jej pomóc? Jak sprawić, by za trzydzieści lat nie pisała takich tekstów jak ja…

– Marysiu, pracuję w centrum kultury. Chcesz nauczyć się rysować?
– Tak – odpowiada dziewczynka bez wahania.

Idę z nią do domu i proponuję zmęczonej młodej kobiecie, żeby jej córka uczęszczała na nasze zajęcia. Udaję, iż nie wiem, iż to macocha…
– To zupełnie darmowe, potrzebna tylko zgoda rodziców – kłamię.
– Ja nie jestem jej matką. Dobrze, mąż wróci, porozmawiamy.

Następnego dnia Marysia przychodzi do naszej pracowni.

Staram się delikatnie kierować ją we adekwatną stronę. Dziewczynka naprawdę pięknie rysuje, a do tego śpiewa.
Dogaduję się z kolegami i Marysia zostaje przyjęta wszędzie, gdzie tylko się da.

Nie mówcie mi, iż to niemożliwe.
Jeśli tylko zechcesz, wszystko jest możliwe…

Próbuję dać dziewczynce to, czego sama nie miałam – poczucie, iż jest ważna, iż ma swoje miejsce we wszechświecie, a nie tylko jest dzieckiem, które nagle stało się niepotrzebne.

Zacisnęła się między nami nić porozumienia. Ojciec i macocha myślą, iż jestem pedagogiem społecznym przydzielonym do ich dziecka.

Tacy naiwni, czy… obojętni?

Pewnie to drugie. Marysia to „dodatek” z poprzedniego życia mężczyzny – co z nią zrobić? Trzeba znosić.

Mama się wycofała. Przysyła pieniądze, ubrania, przyjeżdża raz w roku, ale nie zabiera córki ze sobą.
Dlaczego?

Bo ma męża, który nie chce obcych dzieci – urodzą mu się własne…
A tata? Cóż, niby kocha Marysię… wielki bohater, dźwigający ten „krzyż” w postaci córki…

Marysia jest cudowna – dla mnie, dla innych dzieci w ośrodku, dla nauczycieli.
Nie wiemy, jaka jest w domu. Może nieznośna, może zła i opryskliwa, bo czuje się jak niechciany dodatek.

Tak jak ja kiedyś…

– Ala, dlaczego nie wyjdziesz za mąż za Jakuba?
– Co? O czym ty mówisz? – patrzę na nią zdziwiona. Skąd ci to przyszło do głowy?
– Nooo… – wzrusza ramionami. – Wszyscy widzą, iż on cię kocha, a ty taka… królowa śniegu…

W pracy działam z powołania, można powiedzieć… no dobrze, leczę siebie, próbuję.
Ale nie potrafię sobie pomóc. Założyłam ten blog, odważyłam się opowiedzieć wszystko, bo potrzebuję pomocy… Rzucam się, by ratować innych, tylko nie siebie.

W Marysi zobaczyłam tę małą dziewczynkę, której tak bardzo brakowało wsparcia.
Próbowałam, naprawdę próbowałam dogadać się z obiema rodzinami.

Ojciec, jego żona i moja przyrodnia siostra… adekwatnie to wcale nie siostra… Oni… Tata zebrał się w sobie i powiedział mi, żebym nie dzwoniła, nie przychodziła i nie pisała.

– Ola nie chce – mówi, unikając wzroku. Miałam wtedy trzynaście lat, ostre kolana, duże dłonie na wąskich nadgarstkach – jak szczypce kraba. Wydawało mi się, iż mam żabią paszczę i wyłupiaste oczy. Byłam najbrzydszym dzieckiem na świecie, czułam się jak potwór… Jak można pokochać coś takiego?

– Tato… ale ja jestem twoją córką, a Ola to córka twojej żony – próbowałam się odciąć.
– Rozumiesz, ona ma trudny wiek, choćby chodziliśmy z nią do psychologa. Musimy ją otoczyć miłością, rozumiesz?

Tak, tato. Jasne, rozumiem.

Mama, ojczym i brat żyli własnym życiem. Mogli śmiać się z dowcipu, ale milkli, gdy tylko wchodziłam do pokoju.
Udawali, iż cieszy ich moja obecność, ale ja widziałam – byłam dla nich ciężarem, obcą osobą.

Zawsze byłam sama.
A tak bardzo chciałam, żeby ktoś mnie zauważył, otoczył miłością.

Tata powiedział, iż Ola słabo się uczy.
Więc ja muszę mieć najlepsze oceny, żeby tata zobaczył – jestem lepsza, nie sprawiam problemów… Nie docenił, nie zauważył.

Zdecydowałam: zostanę psychologiem, niech tata się przekona.
Nie zauważył, nie docenił, po prostu zniknął z mojego życia.

Całe życie starałam się wszystkim dogodzić, być wygodna, jak mama mawiała. Byłam „wygodnym” dzieckiem – chwaliła się koleżankom, jaka to Ala niezawodna.
Gotuje, sprząta, zajmuje się Kacprem…

Nie umiem budować relacji.
Bo…

Bo dusiłam swoich mężczyzn miłością, podejrzliwością, zazdrością… Pomagałam innym, ale nie potrafiłam sobie pomóc.
Rozumiałam, iż nie dostałam tyle miłości, ile potrzebowałam, ale… żyć trzeba, a ja nie umiałam.

Myślałam choćby o dziecku – dla siebie. Ale!
A co, jeżeli nie pokocham jej? Myślałam, iż to będzie dziewczynka.
Kolejna niekochana, niechciana, „dodatek”.

Wracam do rzeczywistości.
– Ala, pójdziesz z Jakubem do restauracji?
– Do jakiej restauracji, Marysiu?
– Ojej, zdradziłam sekret… On cię zaprosi, udawaj, iż jesteś zaskoczona.
– Dobrze, zgoda.

Jakub faktycznie zaprosił mnie na kolację. I wcale się nie boję. Marysia dała mi mały talizman – myszkę z kawałkiem sera. Zrobiła ją na zajęciach technicznych.
Miło.

Z Marysią uczę się żyć od nowa – tak, jak powinnam.
Nie umiem być lekka. Nie potrafię flirtować, kokietować, błyszczeć w towarzystwie. Ale z Jakubem… z Jakubem jest łatwo. On niczego ode mnie nie wymaga.

Siedzimy w małej, półmrocznej restauracji ze starymi czarno-białymi zdjęciami na ścianach. Za oknem kołysze się latarnia.
– Podoba ci się tu? – pyta.
– Przytulnie. – Biorę łyk wina. Rzadko piję, ale dziś można. – Wiesz, czuję się, jakbym miała szesnaście lat i uCzuję, jakby każdy krok z Marysią i Jakubem był początkiem nowej drogi, na której wreszcie mogę odnosić rany i się z nich podnosić, ale już nie sama.

Idź do oryginalnego materiału