Miałam wrażenie, iż mama przygotowuje nam mieszkanie w prezencie. Gdy remont dobiegł końca, po prostu się tam wyprowadziła, uciekając od ojca.
Mam zaledwie dwadzieścia pięć lat. Miesiąc temu wyszłam za mąż i, jak każda dziewczyna, marzyłam, iż rozpocznę nowe życie z czystą kartą — z mężem, w przytulnym mieszkaniu, otoczona wsparciem i ciepłem. Zawsze uważałam, iż nasza rodzina jest silna. Mama, tata — idealna para, jak mi się wydawało. Żadnych krzyków, awantur, zdrad. Byli razem ponad dwadzieścia lat, a ja dorastałam z pewnością, iż miłość istnieje. Ale, jak się okazało, żyłam w iluzji.
Tuż po ślubie mama oświadczyła, iż nie może już mieszkać z tatą. Bez histerii. Bez wyjaśnień. Po prostu rzuciła: „Wyprowadzam się”. Myślałam, iż się przesłyszałam. Jak? Dlaczego? Dlaczego teraz? Próbowałam ją zrozumieć, ale nie potrafiłam.
Mój tata to cichy, troskliwy człowiek. Nigdy nie pił, nie palił, nie podnosił głosu ani na mamę, ani na mnie. Całe życie pracował, utrzymywał rodzinę, jeździł z mamą na wyjazdy, pomagał w domu, i nagle… ona stwierdziła, iż to nie jest jej życie. Powiedziała, iż ma dość bycia „służącą”, iż chce „wreszcie żyć dla siebie”.
A teraz najbardziej bolesne. Jeszcze przed ślubem mama zaczęła remont w starym mieszkaniu, które dostała po babci. Wszystko wyglądało tak, jakby przygotowywała je dla nas z mężem. Naprawdę w to wierzyłam. choćby wybierałam kolory do kuchni, radziłam się w kwestii mebli, marzyłam o naszym przytulnym gniazdku. Słuchała mnie w milczeniu, nic nie obiecywała, ale i nie protestowała. Myślałam — robi niespodziankę.
Tata też był pewien, iż remont jest dla nas. Tylko kiwał głową, uśmiechał się i mówił: „No, niedługo będziecie mieć swoje, a my trochę odsapniemy”. Wszyscy byli przekonani, iż mama szykuje prezent. Wszyscy, oprócz niej.
Gdy remont się skończył, mama spakowała rzeczy i po prostu wyjechała. Powiedziała tacie, iż odchodzi na zawsze, i wprowadziła się do tego właśnie mieszkania. Bez podziękowań, bez tłumaczeń, bez spojrzenia wstecz. A ja… Stałam jak skamieniała, nie wierząc, iż to nie zły sen.
Próbowałam z nią rozmawiać, tłumaczyć, iż my z mężem nie mamy gdzie mieszkać. Że planowaliśmy zacząć od zera właśnie tam. Że całe życie wierzyłam, iż jest naszą podporą. Ale jej oczy były zimne jak lód.
— Nie jestem ci nic winna — powiedziała spokojnie. — To moje mieszkanie. Odziedziczyłam je. Pracowałam, remontowałam, teraz w nim zamieszkam. Dość. Nie jestem już służącą. Mam dość sprzątania, gotowania, poświęcania się. Chcę wreszcie żyć — sama.
Chciałam krzyczeć. Przypomnieć jej, ile razy potrzebowałam jej pomocy, jak wspieraliśmy ją z tatą, gdy miała trudności. Zapytać: kim byliśmy przez te wszystkie lata? Tylko obowiązkiem?
Tata załamał się. Nie błagał, nie zatrzymywał. Tylko patrzył za nią, jak człowiek, któremu odebrano ostatnie nadzieje. Nie rozumiał, jak kobieta, z którą spędził pół życia, mogła tak po prostu — cicho, zimno, odwrócić się i odejść.
Teraz mieszkamy z mężem u jego rodziców. To tymczasowe, ale nie wiem, jak długo to potrwa. Szukamy mieszkania, rozważamy różne opcje, ale uraza nie mija. Nie dlatego, iż mama nie oddała nam mieszkania. Ale dlatego, iż przez cały ten czas okazuje się, iż tylko zbierała w sobie gniew, a my tego nie widzieliśmy. Bo już nie widzi w nas rodziny. Bo zdrada, gdy przychodzi od najbliższej osoby — nie daje się zapomnieć.
Może kiedyś ją zrozumiem. Może dostrzegę w jej decyzji odwagę. Ale na razie czuję tylko pustkę. Mama zniszczyła wszystko, w co wierzyłam od dzieciństwa. I żaden remont, żadne mieszkanie nie są warte tej przepaści, która na zawsze pojawiła się między nami.