„Muszę koniecznie”. O ironii i gniewie w debiutanckim tomie poezji Agaty Afeltowicz

kulturaupodstaw.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: fot. Wydawnictwo WBPiCAK


Żarty, które odsłaniają rany

Świat przedstawiony w Lyrice aż nazbyt przypomina nasz własny – świat zdominowany przez codzienną konsumpcję, medialne bodźce i przybierane na co dzień maski tożsamości. Afeltowicz spogląda na tę rzeczywistość z humorem i ironią, które jednak nie służą bagatelizowaniu problemów, ale sprytnie odciągają uwagę od ich ciężaru, by z ukrycia uderzyć mocniej. Parodia, pastisz, sarkazm – to narzędzia, po które poetka sięga najchętniej, mówiąc o sprawach tak poważnych jak patriarchat, rasizm, kryzys klimatyczny czy późnokapitalistyczna pogoń za przetrwaniem. Jej wiersze bywają rozgadane – rozwijają się w formie anegdot, opowieści, strumieni mowy podsłuchanej gdzieś w autobusie lub na plaży – ale pod pozorną lekkością kryją uważną obserwację i gniew. To śmiech, który często grzęźnie w gardle: najpierw śmiejemy się z celnej puenty czy absurdalnego obrazu, by po chwili poczuć ukłucie niepokoju.

Znakomitym przykładem takiej strategii jest jeden z wierszy, w którym podmiotka liryczna mierzy się z trudnym tematem nacjonalizmu w najbliższej rodzinie.

„Mój brat został rasistą i nie mam pomysłu, co zrobić z miłością do niego”

— wyznaje bohaterka tego utworu, by zaraz gorzko zażartować, iż uczucie to tkwi w niej jak zły cholesterol. W kilku linijkach Afeltowicz kondensuje tutaj bezradność, wstyd i wściekłość osoby, która patrzy, jak bliski człowiek przechodzi na stronę ksenofobicznej nienawiści. Siostra-narratorka przypomina sobie beztroskie sceny z dzieciństwa: jak uczyła brata wiązać buty, tańczyć na szkolnej dyskotece, jak razem lepili ludziki z kasztanów.

Te ciepłe wspomnienia kontrastują z obrazem obecnym – bratem leżącym na europejskiej plaży, rozsmakowanym w mowie nienawiści do uchodźców i „obcych”. Poetka operuje tu ironią na najwyższych obrotach: opisuje, jak bohaterka leży obok brata i „spala się ze wstydu”, celowo nie chroniąc swojej skóry przed słońcem, jakby własnym ciałem chciała zaprotestować przeciwko jego uprzedzeniom. Refrenicznie powracające zdanie Mój brat… nadaje wierszowi rytm i ciężar – każda kolejna strofa dokłada nowy wymiar tej rodzinnej tragedii podszytej społecznym dramatem. Kulminacją jest splecenie intymnego gniewu z historycznym kontekstem: we śnie siostry pojawiają się palestyńskie matki zawodzące z rozpaczy, gdy tymczasem jej rzeczywisty brat fantazjuje o stawianiu kolejnych murów na granicach. Afeltowicz nie oferuje tu łatwego pocieszenia – gorzka puenta (bohater czuje ból jedynie wtedy, gdy dotknie go słońce na własnej skórze) wybrzmiewa jak oskarżenie i lament zarazem.

W innym utworze poetka kieruje ostrze ironii w zupełnie inną stronę, portretując z przekąsem idealnego „sojusznika” – progresywnego mężczyznę, partnera marzeń o nieskazitelnych poglądach.

Agata Afeltowicz „Lyrica”, Wydawnictwo WBPiCAK

„Mój kochanek będzie zdeklarowanym poliamorystą, alterglobalistą i buddystą nietolerującym homofobii, polityki Izraela i laktozy”

– wylicza podmiotka z humorem, piętrząc cechy tytułowego kochanka do granicy karykatury. Celna satyra wymierzona jest tu w pewien typ postępowca: z jednej strony zaangażowanego w każdą możliwą ideę i modę (od feminizmu po dietę bezglutenową), z drugiej – niepozbawionego hipokryzji i egotyzmu. Afeltowicz z czułą drwiną punktuje paradoksy takiej postawy: jej wyimaginowany bohater bojkotuje media społecznościowe poprzez… płomienne wpisy na Facebooku i Twitterze, pali „antysystemowego” jointa na eko-festynie, a żyje z drobnego internetowego handlu gadżetem z supermarketu. Autoironiczny dystans poetki jest tu wyczuwalny – przecież drwi także z własnego pokolenia, z jego aspiracji do bycia zawsze świadomym, radykalnym i moralnie czystym. Dzięki temu humorowi wiersz nie zamienia się w szyderstwo; przeciwnie, podszyty jest pewną czułością i zrozumieniem dla ludzkich słabości. Śmiech pełni funkcję oczyszczającą, ale i prowokuje do spojrzenia w lustro: ile w nas samych z takiego kochanka czy takiej kochanki?

Głos osobisty, głos pokolenia

Choć Afeltowicz chętnie igra z tonacją satyryczną, empatia nigdy nie znika z horyzontu jej wierszy. Ujawnia się ona szczególnie w momentach, gdy autorka przygasza żonglerkę ironią i pozwala dojść do głosu powadze – wtedy rozświetlają się tytułowe czarne żarówki codzienności. W bardziej kameralnych utworach, czerpiących z osobistych doświadczeń i pamięci, poetka zdejmuje maskę ironistki i mówi szeptem o sprawach najtrudniejszych. Pojawia się temat traumy, straty, lęku – czy to w kontekście relacji rodzinnych, czy egzystencjalnej pustki, jakiej doświadcza jednostka w chaosie współczesnego świata. Afeltowicz nie popada jednak w patos ani ekshibicję; pozostaje zdystansowana choćby wobec własnych emocji, jakby sama siebie obserwowała z boku. Taki zabieg – swoista autoterapia poprzez poezję – pozwala czytelnikowi i czytelniczce wejść w przestrzeń wiersza na własnych prawach. Autorka nie dopowiada wszystkiego do końca, pozostawia w tekście znaczące pauzy, niedomówienia, przez które prześwituje sens głębszy. Dzięki temu wiersze te dają odbiorcy odrobinę oddechu i przestrzeni na refleksję.

Język Lyriki zasługuje na osobną uwagę. Afeltowicz z równą swobodą posługuje się mową potoczną, slangiem internetowym, co językiem poetyckich obrazów. Raz usłyszymy fragment dialogu jak ze skrzekliwej ulicznej kłótni, kiedy indziej natkniemy się na liryczną metaforę, od której przechodzą ciarki. Ta mieszanka wysokiego z niskim to świadomy wybór – poetka słucha świata i przechwytuje jego wielogłosowość. W efekcie tom pulsuje autentycznością: bohaterowie mówią własnymi głosami, ze wszystkimi wtrętami i uproszczeniami, a jednocześnie nad tym polifonicznym gwarem unosi się wyraźny autorski styl. Czasem jest to styl ostrej publicystki rzucającej oskarżenie w twarz społeczeństwu, a czasem wrażliwej kronikarki codziennych wzruszeń i rozczarowań. Te dwa moduły – gniewny i liryczny – nie walczą ze sobą, ale uzupełniają się, tworząc bogaty obraz wewnętrznego świata autorki. Slamowa energia przenika wiele tekstów (np. powtarzane frazy nadające rytm, monologowy charakter wypowiedzi), ale zostaje zdyscyplinowana przez świadomą pracę nad słowem. Afeltowicz wie, kiedy przyspieszyć potok słów, a kiedy urwać zdanie w pół, zostawiając nas w zawieszeniu.

Lyrica Agaty Afeltowicz to debiut dojrzały i odważny. Autorka zabiera nas w podróż przez dobrze znaną codzienność – ale oglądaną pod kątem, który wydobywa z niej zarówno absurd, jak i bolesną prawdę. Bunt przeciw zastanej rzeczywistości miesza się tu z próbą oswojenia jej śmiechem. Afeltowicz kpi, krytykuje, piętnuje, ale równocześnie troszczy się – o swoich bohaterów i o nas, czytelników. Jej wiersze pokazują, iż można krzyczeć szeptem: zamiast patetycznych manifestów dostajemy poezję zaangażowaną w sposób inteligentny i pełen wyobraźni. Po lekturze Lyriki pozostaje w nas nie tyle gotowa odpowiedź, co raczej nieznośne pytanie: ile prawdy o nas samych wyłania się w blasku tych czarnych żarówek? Czy jesteśmy gotowi je dostrzec – i coś z tą prawdą zrobić?

Idź do oryginalnego materiału