Muszę ci wszystko wyjaśnić, córeczko…
– Smacznego! – powiedziała Weronika, siadając do stołu.
Każdy w rodzinie miał swoje ulubione miejsce. Mąż zawsze siadał twarzą do okna, dwunastoletnia Zosia naprzeciwko, a Weronika, jak przystało na gospodynię domu, między nimi, plecami do kuchenki i zlewu.
Uwielbiała te wieczorne spotkania, gdy cała rodzina zasiadała razem do stołu. Rano wszyscy śpieszą się do pracy i szkoły – nie ma czasu w rozmowy. Weronika z mężem jadali obiad w pracy, a Zosia w domu lub u koleżanki, której babcia piekła pierogi i gotowała żurek z jajkiem. W efekcie jedynym momentem, gdy mogli spokojnie porozmawiać, był wspólny wieczorny posiłek.
Weronika zawsze marzyła o bliskiej rodzinie. Miała wprawdzie mamę, ojca, potem ojczyma i siostrę, ale czuła się jakby na marginesie, osobno. Tak bywa.
Ojca ledwo pamiętała. Nie krzyczał, nie beształ, najczęściej milczał, patrząc na nią zimno i obojętnie. Może dlatego się go bała. Mama też nie była rozmowna – jej usta zawsze były zaciśnięte, nigdy się nie uśmiechała.
Gdy Weronika wyszła za mąż i założyła własną rodzinę, ustaliła regułę: wspólne obiady w weekendy i kolacje w tygodniu. Nie chodziło tylko o siedzenie przy jednym stole, ale o dzielenie się nowościami, dyskusje, plany.
Gdy zaspokoili pierwszy głód, Weronika zapytała:
– Gdzie pojedziemy na wakacje? Trzeba zdecydować i zarezerwować bilety, hotel, bo przepadnie okazja.
– Może spędzimy urlop u moich rodziców na działce? Tata prosił o pomoc przy płocie i dachu – zaproponował Kamil.
– Eee… Ja chcę nad morze, do Sopotu – jęknęła niezadowolona dwunastoletnia Zosia.
– Żeby jechać na południe, trzeba mieć pieniądze, a my jeszcze spłacamy kredyt. W samochodzie trzeba wymienić opony. Na działce zaoszczędzimy sporo. Można gdzieś podjechać, np. do Kazimierza. Latem tam fajnie.
Zosia i tata jednocześnie spojrzeli na Weronikę, czekając na jej propozycję.
– Zgadzam się z tatą. Chociaż nad morze też by się chciało.
– No właśnie! – ucieszyła się Zosia.
Wtedy zadzwonił telefon.
– Twój – mruknął Kamil, wkładając do ust ostatni kęs kotleta schabowego.
Weronika odłożyła widelec i wyszła do pokoju. Dzwoniła mama.
– Mamo, co się stało?
– Przerywam? Wera, musimy porozmawiać. Przyjedź – krótko powiedziała mama.
– Teraz? Źle się czujesz? – zaniepokoiła się Weronika.
– Nic mi nie jest. Przyjedź. – Mama się rozłączyła.
– Co się stało? – zapytał mąż, gdy Weronika wróciła do kuchni.
– Dzwoniła mama, kazała przyjechać, chce pogadać. Czuję, iż znowu chodzi o Alicję.
– Trudno, trzeba jechać. Zawiozę cię.
– Nie, sama. W razie czego po mnie przyjedziesz?
– Jasne.
Weronika gwałtownie się spakowała i wyszła. Mieszkali niedaleko od mamy, kilka przystanków autobusem. Całą drogę Weronika zastanawiała się, o co mogło chodzić. Nigdy nie prosiła o radę, a teraz nagle “musimy porozmawiać”. Przeczucie podpowiadało, iż to nic dobrego.
Mama otworzyła drzwi, a Weronika od razu zobaczyła, iż jest poważnie zdenerwowana.
– Chodź do kuchni. Herbaty? – zapytała mama.
– Właśnie wstałam od stołu – machnęła ręką Weronika.
Kuchnia u mamy była ciasna. Stół stał bokiem przy lodówce, nie dało się usiąść naprzeciwko. Siedziały więc pod kątem. Gdy mama zbierała myśli, Weronika przyglądała się jej spiętej twarzy z drobnymi zmarszczkami. Czy rzeczywiście przybyło ich od ostatniego spotkania? Mama nerwowo kręciła w palcach jakąś wstążkę. Weronika położyła dłoń na jej rękach.
– Mamo, uspokój się. O co chodziło? – zapytała łagodnie.
– Alicja dzwoniła… – zaczęła ostrożnie mama.
– Tak myślałam – nie wytrzymała Weronika.
Mama spojrzała na nią z wyrzutem.
– Co się stało tym razem? Mów wreszcie – ponagliła ją Weronika.
– Pieniędzy chce.
– Naprawdę? Ile?
– Sto tysięcy.
– Po co jej? Wyszła za tego bogatego Turka, pamiętasz, jak się tu na tej kuchni przechwalała?
– Co się stało z interesami Seida. Jest winien dużą sumę. Albo go oszukali, albo okradli. Nie zrozumiałam. DoraMusimy się postarać, bo to nasza rodzina, a w trudnych chwilach trzymamy się razem.