Moja najbliższa krewniaczka

newsempire24.com 7 godzin temu

Moja krew
Anna uwielbiała swojego syna, była z niego niesamowicie dumna. Czasem dziwiła się, iż ten przystojny dwudziestoczterolatek to jej własne dziecko. Jak ten czas gwałtownie minął… Niedawno był jeszcze mały, a teraz dorosły, ma dziewczynę, może niedługo się ożeni, założy własną rodzinę… Sądziła, iż jest na to gotowa, iż zaakceptuje każdy jego wybór, byle tylko był szczęśliwy.

A taki podobny do niej…

***

Właściwie to wyszła za mąż jeszcze na studiach, z wielkiej miłości. Mama odradzała.

— Po co się śpieszycie? Będziecie żyć z jego stypendium? Nie możecie choć roku poczekać? Najpierw skończcie naukę. A jeżeli dzieci? Aniu, zastanów się, ta miłość nie ucieknie. Zresztą twój Krzysiek to niezłe złotko…

Anna nie słuchała i irytowała się na matkę. Jak ona może nie rozumieć, iż bez ukochanego nie da się żyć? Oczywiście postawiła na swoim, wzięli ślub. Koleżanka mamy z pracy zaproponowała młodym maleńkie mieszkanie po swojej zmarłej przed rokiem matce. Nie będzie brać od nich pieniędzy, wystarczy, iż opłacą rachunki. Jakie studenci mają pieniądze?

Mieszkanie stare, dziesiątki lat bez remontu. Ale prawie za darmo. Anna uznała to za szczęście. Wymyła podłogi, powiesiła czyste firanki od mamy, narzuciła na wysłużoną kanapę swój koc. Dało się żyć.

Tylko rozczarowanie małżeństwem i mężem przyszło zbyt szybko. I jakże trudno było przyznać, iż mama, jak zwykle, miała rację. Po trzech miesiącach Anna dziwiła się, jak mogła tak się pomylić co do Krzyśka? Ślepa była, czy co?

Pieniądze u niego się nie zatrzymywały. Od razu wydawał na jakieś ciuchy albo nowe adidasy. Wieczorami włóczył się z kumplami, a rano nie mógł wstać na wykłady. W ogóle nie przejmował się tym, co oni z żoną będą jeść. Skąd wezmą na zakupy?

Anna znosiła to, nic nie mówiąc mamie. Ale ta i tak wszystko wyczuwała. Starała się pomóc, dawała pieniądze, przynosiła jedzenie.

Ostatnio Krzysiek coraz częściej zapraszał do siebie kolegów. Przecież miał własne mieszkanie! Wiecznie głodni studenci opróżniali lodówkę, zjadali wszystko, co przyniosła mama.

Pewnego ranka Krzysiek otworzył lodówkę i zdziwił się, iż pusta.

— Gdzie wszystko?

— Twoi kumple wczoraj zjedli, nie pamiętasz? — odpowiedziała z przekąsem Anna.

— choćby racuchy? — doprecyzował mąż.

Raczej nie zaszli ich wódką.

— I kotlety, i racuchy, i makaron, choćby ketchup i cytryna. Wszystko. — Anna rozłożyła ręce.

Mąż zamknął lodówkę. Zjadł śniadanie — herbatę z wyschniętą kromką chleba, która przypadkiem została w chlebaku.

Anna nie wytrzymała i wygarnęła mu wszystko, co myśli. jeżeli ma gdzieś żonę, która za każdym razem myje góry naczyń i podłogi, to niech choć szanuje mamę. Ona kupuje im jedzenie, przynosi gotowe dania, a on karmi tym kolegów. Ktoś z nich dał chociaż złotówkę? Przyniósł choć bochenek chleba? Większość dostaje od rodziców pieniądze, ziemniaki, przetwory…

Mąż przepraszał, obiecywał, iż to się nie powtórzy. Ale mijał tydzień, nadchodził piątek, i zjawiali się koledzy Krzyśka, znowu opróżniając lodówkę jak stado żarłocznej szarańczy.

— Mam dość, koniec, nie wytrzymuję więcej — powiedziała Anna, rozumiejąc, iż stawia kropkę nad „i” w swoim małżeństwie.

Koledzy już się nie pojawiali. Ale teraz Krzysztof gdzieś znikał razem z nimi. A ostatnio coraz częściej nie wracał na noc. Po kolejnej kłótni, usłyszawszy, iż jest nudna i męczAnna zebrała swoje rzeczy i wróciła do mamy, wiedząc, iż czas nauczyć się stawiać siebie na pierwszym miejscu.

Idź do oryginalnego materiału