Mój syn stał się prawdziwym bałaganiarzem, a jego dziewczyna to jego wierne odbicie. Jestem wykończona życiem w ich chaosie.
Nigdy nie sądziłam, iż wypowiem to na głos, ale mam dość. Dość brudnych naczyń, podłogi, która nie widziała miotły od tygodni, uporczywego zapachu resztek jedzenia i uczucia, iż mieszkam z niechlujnymi współlokatorami, a nie we własnym mieszkaniu. A wszystko przez mojego własnego syna i jego ukochaną, którzy od dwóch miesięcy rezydują tu jak na wakacjach.
Tomek ma dwadzieścia lat. Studiuje zaocznie, niedawno skończył służbę wojskową i od razu znalazł pracę. Dorosły mężczyzna, teoretycznie samodzielny, pomaga w opłatach, nie wałęsa się bezczynnie. Byłam z niego dumna. Aż do tamtej rozmowy.
Mamo powiedział pewnego dnia dla Ani to trudne w jej domu. Rodzice ciągle się kłócą, rzucają czym popadnie, choćby się nie może spokojnie uczyć. Może zostałaby u nas na jakiś czas, aż się uspokoi? Nie będziemy sprawiać problemów.
Zlitowałam się. Widziałam ją wcześniej nieśmiałą, grzeczną, z opuszczonym wzrokiem i cichym głosem. Jak odmówić? Zwłaszcza iż Tomek ma swój pokój, jest miejsce. Nie spodziewałam się jednak, jakim prezentem to się okaże.
Pierwsze tygodnie starali się: naczynia pozmywane, podłoga zamieciona, cisza. Ustaliśmy choćby harmonogram sprzątania: sobota ich kolej, środa mój. Myślałam, iż może naprawdę dojrzeli. Ale po trzech tygodniach wszystko się rozsypało.
Brudne talerze z zaschniętymi resztkami leżały w zlewie dniami, włosy i opakowania walaly się po podłodze. Łazienka? Ślady szamponu, włosy w odpływie, resztki mydła. Ich pokój przypominał jaskinię: ubrania porozrzucane, okruchy na stole, łóżko nigdy zasłane. Ania chodziła w maseczce na twarzy, z telefonem w ręku, jak w spa, a nie w moim domu.
Próbowałam rozmawiać, prosić, przypominać. Zawsze ta sama odpowiedź: Nie mieliśmy czasu, zrobimy później. Tylko iż później nigdy nie nadchodziło. Więc zaczęłam wręczać im mopa i środki czystości prosto w ręce bez wyrzutów, w milczeniu. choćby to nic nie dało. Raz rozlali sos na obrus nie wytr