Mój najstarszy syn nie jest moim rodzonym dzieckiem, ale i tak uważam się za jego matkę.
W małej wiosce, gdzie wszyscy się znają, życie toczy się swoim ustalonym rytmem. Pracy jest niewiele, a większość mieszkańców utrzymuje się z własnych gospodarstw: jedni uprawiają warzywa, inni łowią ryby lub polują.
Nasza rodzina nie była wyjątkiem. Pół hektara pola i dwadzieścia arów sadu, odpowiednio pielęgnowane, zapewniały nam nie tylko jedzenie, ale i dodatkowy zarobek. Mój mąż lubił wędkować, a ja zajmowałam się zwierzętami i drobiem. Od małego uczyliśmy dzieci pracy – każdy miał swoje obowiązki: ktoś karmił kury, ktoś plewił grządki.
Nieopodal mieszkała kobieta o imieniu Bronisława. Jej płodność zdumiewała całą wieś – miała ponad dziesięciu dzieci. Jednak ani ona, ani jej mąż Wiesław nie przykładali się do ich utrzymania. Ich ziemia leżała odłogiem, a gdy sąsiedzi próbowali ją dzierżawić, gwałtownie rezygnowali przez wygórowane wymagania właścicieli.
Głównym zajęciem Bronisławy i Wiesława było żebranie. Sąsiedzi z litości pomagali: jeden dał wiadro ziemniaków, drugi jajka, mięso lub owoce. Dzieci Bronisławy często przychodziły do nas, oferując pomoc w zamian za jedzenie. Ja też czasem z niej korzystałam.
Najbardziej zapamiętałam najstarszego syna Bronisławy – Adama. Zawsze sumiennie wykonywał powierzone zadania i nigdy nie odchodził od nas głodny.
Pewnego dnia Wiesław przeliczył się z alkoholem i odszedł z tego świata, zostawiając Bronisławę z dziećmi. Kobieta całkowicie straciła nimi zainteresowanie. Sołtys wezwał opiekę społeczną, a dzieci trafiły do domów dziecka.
Adama też zabrano. Przywiązaliśmy się do niego mocno, a jego brak był dla nas ciężki. Dowiedziałam się, gdzie jest jego dom dziecka, i zaczęłam go odwiedzać kilka razy w miesiącu. Po długich namysłach i rozmowach z mężem postanowiliśmy wziąć nad nim opiekę i zabrać go do siebie.
Adam nas znał, my znaliśmy jego, a z naszym ziemi dziećmi się dogadywał. Jego pojawienie się w rodzinie przeszło więc bez problemów. Stał się naszym prawdziwym pomocnikiem we wszystkim. Jako starszy od reszty nigdy tego nie podkreślał, zawsze wspierał młodszych.
Czas mijał, dzieci dorosły, skończyły szkoły, jedne technikum, inne studia, założyły własne rodziny i rozjechały się po Polsce. Adam po technikum też wyjechał.
Dziś ma już piątkę na karku. Ma wspaniałą rodzinę, dwoje dzieci, które uważamy za wnuki. Od Adama bije zawsze szczególne ciepło i wdzięczność za naszą opiekę. Cieszę się bardzo, iż kiedyś podjęliśmy tę decyzję.