Dzisiaj postanowiłam nie mówić mężowi, iż zaczęłam zarabiać więcej. Obraził się, spakował rzeczy i wyjechał do swojej mamy.
Gdy zdecydowałam się ukryć przed mężem podwyżkę, samą mnie to bolało. Ale zrobiłam to świadomie – nie z chciwości czy złośliwości, tylko z wyczerpania. Z tych wiecznych huśtawek – tydzień luksusów, potem trzy tygodnie makaronu z wody. Z jego nieodpowiedzialności. Z lekkomyślności, którą mój mąż, Kamil, odziedziczył po swojej matce.
Poznaliśmy się na imprezie u znajomych. Urzekła mnie jego swoboda, charyzma, to, iż nigdy nie zamartwiał się problemami. Ja jestem zupełnie inna – wszystko kontroluję, biorę odpowiedzialność za każdy grosz, martwię się o jutkro. Wtedy pomyślałam: „Może właśnie taki luzak jest mi potrzebny w życiu”.
Ale po ślubie prawda wyszła na jaw. Jego „swoboda” okazała się niedojrzałością. Dzień wypłaty – święto: restauracje, zakupy, prezmioty dla jego mamy, przyjaciół, dla kogo popadnie. Następnego dnia – znowu pusty portfel. Miesiąc – makaron i obietnice, iż „jakoś to będzie”.
Kamil zarabia nieźle, ale pieniądze rozsypują mu się między palcami. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi jego mama – kobieta wybuchowa, kapryśna, równie nieodpowiedzialna. Gdy wydawała swoją emeryturę, od razu dzwoniła do syna: „Nudzę się, jest mi smutno, zmęczyłam się byciem biedną”. A Kamil oczywiście biegł na pomoc.
– To moja mama. Nie mogę jej zostawić – mówił.
– A jak my mamy żyć? – pytałam.
– Jakoś się ułoży. Zawsze jakoś było – odpowiadał z uśmiechem.
A nasz dom w tym czasie się rozpadał. Dosłownie. Tapety odpadały, kran przeciekał, stara lodówka huczała jak traktor. Ja doprowadzałam wszystko do porządku, kleiłam, malowałam, wściekałam się w duchu. Próbowałam rozmów, słuchał – i żył dalej, jakby był sam.
Aż w końcu dostałam podwyżkę. Znaczną. To była moja wygrana – miesiące nadgodzin, stresu, udowadniania szefowi, iż umiem prowadzić projekt. Wróciłam do domu z błyszczącymi oczami… i nie powiedziałam. Po prostu nie mogłam.
Wyobraziłam sobie, jak on i jego mama znów zaczną „cieszyć się życiem”: wykupią pół sklepu, polecą na wakacje, a my znowu będziemy „żyć od pierwszego do pierwszego”. Nie. Nie powiem. Te pieniądze są na remont, na samochód, na prawdziwe wakacje. Na coś konkretnego.
Kupiłam nowy laptop – stary ledwo zipał. Powiedziałam Kamilowi, iż dali mi go w pracy. Zapłaciłam za jego wizytę u dentysty – skłamałam, iż to z ubezpieczenia. Wszystko dla spokoju. Dla przyszłości. Dla nas.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby na imprezie firmowym mój podpity szef nie wygadał się przy Kamilu:
– No, z takim tempem jeszcze cię awansujemy! Przecież już pół roku zarządzasz projektem…
Kamil zastygł.
– Jakim zarządzaniem? Jakim kolejnym awansem? – spytał, gdy wyszliśmy.
Zrozumiałam: koniec. Przyznałam się, iż faktycznie awansowano mnie.
– A wypłata? – miał lodowate spojrzenie.
– Na razie bez zmian – znów skłamałam.
Ale w domu znów dobrał się do tematu. Spojrzał mi prosto w oczy:
– Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? Może wstydzisz się, JAK dostałaś tę posadę?
Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Zrobiło mi się gorzko, wstrętnie. Wykrzyczałam wszystko. O pieniądzach. O zmęczeniu. O jego matce. O tym, jak przepala każdą złotówkę. O tym, jak boję się jutra. Że chciałam tylko stabilności.
Słuchał w milczeniu. Potem poszedł do sypialni. Godzinę później wyszedł z torbą.
– Pojadę do mamy. Muszę się zastanowić.
Trzeci dzień cisza. Żadnego telefonu, żadnej wiadomości. Za to dzwoniła jego mama. Krzyczała, oskarżała, wyzywała. Odłożyłam słuchawkę. Nie słucham jej więcej. Jej głos to źródło wszystkich moich problemów.
Nie piszę do Kamila. Nie dzwonię. Tak, jest mi ciężko. Ale jeszcze ciężej byłoby znowu wdepnąć w te same błoto. jeżeli chce wrócić – niech najpierw przeprosi. Za kłamstwa, za upokorzenia, za to, iż zdradził, gdy ja tylko chciałam nas uratować.
Niech czeka. Ja nie mam za co przepraszać.