Rok temu mój jedyny syn się ożenił. Z początku jego żona – Ania – wydawała mi się uroczą, dobrze wychowaną dziewczyną. Ale jak się później okazało, tylko mi się wydawało.
Przed ślubem jeszcze starała się być miła, rozmawiała ze mną z szacunkiem. Ale po ślubie jakby ktoś ją podmienił – zachowanie zmieniło się o 180 stopni. Ale cóż, to nie moja sprawa. Najważniejsze, iż mój syn to porządny, szanujący ludzi człowiek – i mnie, i swoich teściów.
Mój Michał jest bardzo dobrym synem. Założył własną firmę, stara się, żeby rodzinie niczego nie brakowało. Dobrze zarabia i choćby mnie wspiera finansowo – jestem mu za to bardzo wdzięczna.
Zanim się ożenił, często do niego przychodziłam – sprzątałam, gotowałam. Utrzymywałam porządek, jak to matka. Ale kiedy pojawiła się synowa, uznałam, iż nie będę się wtrącać – oddałam „ster” młodej gospodyni.
Lepiej by było, gdybym tego nie robiła. Ania okazała się straszną leniwą osobą. Gdy po jakimś czasie wpadałam w odwiedziny, widziałam, jak mieszkanie popada w coraz większy bałagan. Próbowałam delikatnie zasugerować, iż warto byłoby coś posprzątać – tym bardziej, iż nie pracowała, miała mnóstwo czasu.
Ale w odpowiedzi słyszałam tylko tłumaczenia: iż jest zajęta, iż zawsze jest czysto – tylko ja przychodzę „w złym momencie”. A efektu jak nie było, tak nie ma. Miałam nadzieję, iż narodziny dziecka coś zmienią, iż pojawi się w niej odpowiedzialność. Ale niestety – bez zmian.
Po urodzeniu wnuczka pozwolono mi zamieszkać z nimi, żeby pomóc młodej mamie. Bardzo się z tego ucieszyłam. Przynajmniej będę miała oko na malucha. Pokój dziecka utrzymywałam w idealnym porządku, ale reszty mieszkania – zgodnie z umową – nie ruszałam.
Gotowanie to osobny temat. Synowa nie lubi gotować, domowej kuchni też nie jada. Często zamawia jedzenie, chodzi po restauracjach. A Michał wraca do domu koło jedenastej – i co mu zostaje? Tylko wyjść znów z żoną do knajpy!
Brak mi słów. Skąd w tej młodej dziewczynie tyle wyniosłości?
Gdy mieszkałam z nimi, przejęłam gotowanie. Ale choćby to jej nie pasowało – bo „nie takie”, „nie to”… Myślałam, żeby porozmawiać z Michałem o zachowaniu Ani, ale on bardzo ją kocha. Nie chcę mieszać się w ich relację. Nie chcę stracić kontaktu z synem. Wierzę, iż życie samo wszystko zweryfikuje.
Teraz wnuczek już podrośnięty. Czuję, iż niedługo usłyszę, iż powinnam się wynieść. Ale martwię się tylko o jedno: jak to wszystko pogodzić? Kto zajmie się dzieckiem, kto ugotuje Michałowi? Liczyć na Anię – to jak liczyć na cud.
Muszę jakoś porozmawiać z synową. Po ludzku. Jak matka z córką. Że nie tak się prowadzi rodzinę, iż bycie żoną i matką to odpowiedzialność, a nie tylko zamówienia z aplikacji i scrollowanie telefonu.
Muszę spróbować. Bo czas ucieka, a dziecko zasługuje na więcej.