Serce mi się łamie z bólu i strachu. Moja synowa chce odebrać mi dom, który pieczołowicie utrzymywałam przez całe życie, wszystko dla marzeń mojego syna. Ich plany o wielkim rodzinnym gnieździe brzmią jak wyrok, a ja, samotna kobieta u schyłku lat, boję się zostać bez dachu nad głową. Ta historia to opowieść o miłości do syna, zdradzie i walce o prawo do własnego kąta w świecie, który wydaje mi się coraz bardziej obcy.
Nazywam się Wanda Sobieska, mieszkam w małym mieście na Dolnym Śląsku. Dziesięć lat temu mój syn, Bartosz, ożenił się z Katarzyną. Mieszkają z córeczką w ciasnym mieszkaniu z jednym pokojem. Siedem lat temu Bartosz kupił działkę i zaczął budować dom. Pierwszy rok nic się nie działo. W drugim postawili płot i wylali fundamenty. Potem budowa znów stanęła – brakowało pieniędzy. Bartosz zbierał na materiały, nie tracąc nadziei. Przez te lata udało im się postawić parter, ale marzą o dużym, dwupiętrowym domu, gdzie będzie miejsce także dla mnie. Mój syn jest człowiekiem rodzinnym i zawsze byłam dumna z jego troski.
Wiele już poświęcili dla tej budowy. Katarzyna namówiła Bartosza, żeby sprzedali swoje M2 i przenieśli się do kawalerki, a różnicę włożyli w dom. Teraz jest im ciasno, ale się nie poddają. Kiedy przyjeżdżają do mnie w gości, wszystkie rozmowy kręcą się wokół przyszłego domu: jakie okna wybrać, jak ocieplić ściany, gdzie poprowadzić instalację. Moje dolegliwości, moje troski ich nie obchodzą. Milczę, słucham, ale w duszy rośnie niepokój. Od dawna czuję, iż Katarzyna z Bartoszem chcą sprzedać moje dwupokojowe mieszkanie, żeby dokończyć budowę.
Pewnego dnia Bartosz powiedział: „Mamo, wszyscy będziemy razem mieszkać w dużym domu – ty, my, nasza córeczka”. Odważyłam się zapytać: „Czyli mam sprzedać swoje mieszkanie?” Pokiwali głowami, zaczęli mówić, jak będzie nam przytulnie pod jednym dachem. Ale patrząc na Katarzynę, zrozumiałam: nie dam rady z nią żyć. Nie kryje swojej niechęci, a ja zmęczyłam się udawaniem, iż wszystko gra. Jej zimne spojrzenia, ostre słowa – to nie jest coś, z czym chcę się godzić na starość.
Chcę pomóc synowi. Boli mnie, gdy widzę, jak się męczy z tą budową, która może ciągnąć się jeszcze dekadę. Ale zadałam pytanie, które mnie dręczyło: „A gdzie ja będę mieszkać?” Przeprowadzić się do ich ciasnej kawalerki? Do niedokończonego domu bez wygód? Katarzyna od razu rzuciła: „Przecież świetnie nadawałaby się działka!” Mamy mały domek letniskowy – starą, nieogrzewaną chałupę, zdatną tylko do użytku latem. Lubię tam spędzać ciepłe dni, ale zimą? Grzać się w piecu, myć w misce, biegać do wychodka na mrozie? Moje stawy, moje zdrowie tego nie zniosą.
„Na wsi jakoś ludzie żyją” – rzuciła Katarzyna. Tak, żyją, ale nie w takich warunkach! Nie zamierzam zamienić swojej starości w walkę o przetrwanie. A pieniądze na budowę są potrzebne, i czuję, jak synowa popycha mnie ku krawędzi. Ostatnio usłyszałam jej rozmowę przez telefon z matką. „Trzeba przenieść Wandę do sąsiada, a mieszkanie sprzedać” – powiedziała. Krew mi ścięła się w żyłach. Sąsiad, Jan Kowalski, samotny staruszek, tak jak ja. Czasem pijemy herbatę, gadamy o życiu, przynoszę mu ciasta. Ale przeprowadzić się do niego? To był jej plan – pozbyć się mnie, zabierając mój dom.
Wiedziałam, iż Katarzyna nie chce ze mną mieszkać, ale żeby tak podstępnie… Nie wierzę, iż będziemy szczęśliwie żyć razem w ich domu. Jej słowa to puste obietnice, żeby mnie namówić na sprzedaż. Kocham Bartosza, boli mnie jego walka, ale nie mogę poświęcić swojego mieszkania. To wszystko, co mam. Bez niego zostanę z niczym, wyrzucona jak niepotrzebny grat. Co, jeżeli ich budowa się przeciągnie, a ja zostanę na bruku? Albo w zimnym domku letniskowym, gdzie zimą nie da się wytrzymać?
Co noc leżę bez snu, dręczona myślami. Pomóc synowi – to mój obowiązek, ale zostawić się bez dachu – to za dużo. Katarzyna widzi we mnie tylko przeszkodę, a jej plan z sąsiadem to cios w plecy. Boję się, iż stracę nie tylko dom, ale i syna, jeżeli odmówię. Ale strach przed tym, by na starość nie skończyć pod mostem, bez własnego kąta, jest silniejszy. Nie wiem, jak znaleźć wyjście, żeby nie zdradzić ani syna, ani siebie. Moja dusza krzyczy z bólu, i modlę się do Boga, żeby dał mi siłę podjąć adekwatną decyzję.